środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział dwunasty


1

Po krótkiej rozgrzewce przyszedł czas na rozegranie meczu. Justin zaśmiał się pod nosem, widząc wyczyny jednego z chłopaków z drużyny, do której przydzielił go trener i pokręcił głową z rozbawieniem. W pewnym momencie przyłapał się na tym, że to pierwszy raz, kiedy się uśmiecha, odkąd odszedł Buster. Na samo wspomnienie o swoim pupilu, chłopak spochmurniał i spuścił wzrok na swoje stopy, by nikt niepotrzebnie nie dostrzegł zbierających się w jego oczach łez. Wziął kilka głębokich wdechów i słysząc swoje imię wymawiane przez Collinsa, uniósł wzrok i odszukał kumpla pośród innych chłopaków. Podbiegł do rudowłosego i poklepał go po ramieniu. Wiedział, że Collins nie jest aż tak dobry, jak reszta zawodników, a tym bardziej Justin, którego trener pochwalił już pierwszego dnia, po tym jak jego drużyna tylko i wyłącznie dzięki niemu wygrała krótki mecz. Nawet jeśli to nie liczyło się jakoś szczególnie, to i tak zebranie pochwał od kogoś takiego, jak Brown to wielki zaszczyt dla chłopaka, którego największym marzeniem jest grać właśnie w NBA.
Justin zgarnął jako pierwszy piłkę i nie zważając na innych zawodników ze swojej drużyny, a tym bardziej przeciwników, podbiegł pod kosz i umieścił ją w jego obręczy. Automatycznie spojrzał na Mike’a Browna, który tylko uśmiechnął się do niego i skinął głową. O ile jeszcze grając w szkolnej drużynie koszykarskiej Justin nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest dobry w tym, co robi, o tyle teraz, będąc na boisku Staples Center, z każdym kolejnym umieszczeniem piłki w koszu rozumiał, że nadaje się do tego i jego marzenia mogą się spełnić szybciej, niż myślał. Udowodni wszystkim, a zwłaszcza Scooterowi, że traktując go jak zwykłego pachołka, popełnili życiowy błąd.
Czując przyspieszone bicie serca, zagryzł dolną wargę i spojrzał na Collinsa, który z paniką w oczach śledził przemieszczającą się z niezwykłą szybkością piłkę. Justin ani razu jeszcze nie widział, by Rudy miał w swoich rękach piłkę, a tym bardziej nie widział, by zdobył dla ich drużyny jakikolwiek punkt. Po co zajął komuś miejsce na obozie skoro nawet nie potrafi grać w koszykówkę?
- Spadajcie do szatni! Spotkamy się wieczorem – powiedział trener po zakończonym meczu.
Justin odetchnął z wyraźną ulgą i razem z resztą chłopaków poszedł do szatni. Nienawidził takich miejsc, gdzie nie dało się oddychać czystym powietrzem, które skażone było męskim potem i zbyt dużą ilością różnorakich dezodorantów razem tworzących mieszankę wybuchową. Dałby sobie rękę uciąć, że gdyby ktoś nagle zapalił zapałkę, to wszystko wyleciałoby w powietrze.
- Co robimy do wieczora? – zapytał niezwykle wysoki blondwłosy chłopak, patrząc kolejno na swoich kumpli.
Justin olał wszystkich i szybko z torby wyjął pomarańczowe opakowanie z lekami. Wysypał na dłoń jedną tabletkę i łyknął ją, popijając od razu wodą mineralną. Przez panujący w szatni zaduch stała się paskudnie ciepła, przez co chłopakowi od razu zrobiło się niedobrze. Przymknął lekko powieki i wziął głęboki wdech, ignorując nieprzyjemny zapach, jaki unosił się w pomieszczeniu. Nie miał najmniejszej ochoty na zapoznawanie się z resztą chłopaków, bo przecież jutro i tak wszyscy rozjadą się w swoje strony. Collinsa poznał tylko dzięki temu, że razem zajmowali ten sam pokój w hotelu. Justin wolałby mieszkać sam, ale takie były zasady, więc nie chciał się wybijać przed szereg. Z resztą czymże jest męczenie się z gadatliwym Collinsem w porównaniu z treningiem z samym trenerem Lakersów? Niczym, otóż to.
- Bieber, pozwól na chwilę – powiedział Brown, zaglądając do szatni.
Chłopak szybko schował opakowanie z lekami i wyszedł za mężczyzną z pozbawionego tlenu pomieszczenia. Dopiero na korytarzu mógł wziąć głęboki wdech bez obaw o swoje płuca.
- Dokładnie cię dzisiaj obserwowałem i muszę przyznać, że dawno nie trafiła mi się taka perełka – odezwał się po chwili Mike i poklepał Justina po ramieniu. – Myślę, że będę miał dla ciebie propozycję, kiedy już wyjdziesz z liceum i będziesz zastanawiał się, co robić dalej.
Szatyn spojrzał pytająco na mężczyznę, chociaż w środku już piszczał z radości. Nie mógł w to wszystko uwierzyć i gdyby nie fakt, że stał przed tak ważną osobą, pewnie dałby upust swoim emocjom, które wprost rozrywały go na kawałki. Szybko jednak się pozbierał i przybrał kamienny wyraz twarzy, nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo się cieszy.
- Co mam przez to rozumieć? – zapytał, przyglądając się Brownowi.
- Powiem ci tylko tyle, że nie musisz martwić się o swoją przyszłość – wyjaśnił mężczyzna i uśmiechając się półgębkiem, poklepał chłopaka po ramieniu i odszedł w swoją stronę, zostawiając Justina na korytarzu.
Szatyn zacisnął dłonie w pięści i nie kryjąc już radości tym wszystkim, wrócił do szatni, gdzie już nieco się przerzedziło. Uśmiechnął się do Collinsa i zdjął z siebie koszulkę. Szybko przebrał się w wyjściowe ubrania, te z treningu wrzucił do torby i skinąwszy głową na rudowłosego, wyszedł z szatni.


2

Wykończony wieczornym treningiem opadł bezwładnie na łóżko i głośno westchnął. Po omacku odszukał telefonu i sprawdził, czy nie dostał żadnej wiadomości. Uśmiechnął się pod nosem, widząc smsa od Christiana. Szybko go odczytał i z wrażenia aż usiadł na łóżku. Był wściekły i jednocześnie dumny, jednak nie taka była umowa. Meyer miał przecież poczekać z wcielaniem planu w życie aż do powrotu Justina do Denver. Czy to było tak trudne, że Christian tego nie ogarnął?
Szybko wybrał numer kumpla i wcisnął zieloną słuchawkę. Bał się, że Meyer zrobił coś głupiego. Coś bardzo, bardzo głupiego z czego będą się tłumaczyć do końca życia. Kiedy w końcu odebrał, Justin o mało co nie zaczął na niego wrzeszczeć. Czując szybsze bicie serca, uspokoił się nieco i wziął kilka głębokich wdechów.
- Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz? – zapytał zdenerwowany szatyn, podchodząc do okna. Rozciągający się przed nim widok pogrążonego w mroku miasta odebrał chłopakowi dech i wprowadził go w stan zadumy. Zaraz jednak oprzytomniał, przypomniawszy sobie o rozmowie z Christianem. – Ciebie naprawdę powinni leczyć.
- Oj, daj spokój! – zaśmiał się Meyer, który był już najwyraźniej po kilku głębszych, bo zaczął się nerwowo śmiać. – Ja tylko pomogłem jednemu kolesiowi ją poderwać. Sam powiedziałeś ostatnio, że wojna wciąż trwa. Jako twoja prawa ręka, zająłem się wszystkim.
- O czym ty mówisz? – zapytał wyprowadzony z równowagi Bieber, opierając czoło o szybę. Uderzył w nią kilka razy i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie powinien był zostawiać Christiana samego w Denver, bo Bóg jeden wie, do czego ten idiota jest zdolny.
- Noo, zająłem się Missy – wyjaśnił wesoło Meyer i zachichotał głośno. – Tak, jak mówiliśmy. Wystarczyła jedna tabletka i zaliczyła zgon. Później jakiś koleś wyprowadził ją z klubu i tyle ją widziałem. Nie masz się czym martwić. Marcus pożałuje, że w ogóle śmiał zbliżyć się do twojego psa. Niech wie, jak bardzo boli, kiedy straci się kogoś ważnego.
- Miałeś ich tylko nastraszyć – wymruczał Justin i głośno wzdychając, usiadł na parapecie. – Co z Missy?
- A bo ja wiem? – parsknął śmiechem. – Podobno dosłownie zaliczyła zgon, ale nie wiem, czy warto ufać ludziom. Może tylko zaszkodziły jej te tabletki, które dosypałem do drinka i po prostu odleciała na dłuższą chwilę. Wiem jedynie, że nie musisz się już przejmować Marcusem, bo ostatecznie to ty wygrałeś wojnę.
- Ta, co ja bym bez ciebie zrobił – prychnął szatyn, opierając się plecami o okno. – Muszę kończyć – dodał na koniec i rozłączył się.
Przez chwilę Justin siedział w bezruchu i pustym wzrokiem gapił się na ekran swojego telefonu. Co prawda chciał się zemścić na Marcusie, ale nie w taki sposób. Missy nie miała ucierpieć. Mimo wszystko lubił tę dziewczynę i nigdy nie dopuściłby do tego, by stało się jej coś złego. Nawet jeśli jeszcze niedawno to on sam ją uderzył, to zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, że był wściekły i wypił za dużo. W normalnych okolicznościach nigdy nie podniósłby na nią ręki.
Musiał sprawdzić, co takiego wydarzyło się podczas jego nieobecności w Denver. Wybrał numer Missy i pewnie nacisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach usłyszał aksamitny głos, co pozwoliło mu się nieco uspokoić.
- Missy, jak dobrze, że odebrałaś – powiedział i odetchnął z ulgą. Zaraz jednak po drugiej stronie słuchawki rozległ się głośny szloch, przerywany pociągnięciami nosem. – Missy?
- Nie, Missy jest z szpitalu – odezwała się po chwili kobieta i dopiero wtedy chłopak rozpoznał mamę Meyerów. – Jest w śpiączce.
Justin poczuł, jak jego serce zwalnia i na chwilę przestaje bić. Uderzył się pięścią w lewą pierś i odchylił głowę, starając się uspokoić. Kiedy poczuł delikatne uderzenia mięśnia, odetchnął z wyraźną ulgą i zeskoczył z parapetu. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien tak często brać tych leków, ale wiedział, że tutaj nie może pozwolić sobie na choćby chwilę słabości.
- Kto dzwoni? – Justin mógłby przysiąc, że po drugiej stronie usłyszał głos Marcusa. – Daj mi ten telefon. – Po chwili Bieber usłyszał żałosne pociągnięcie nosem przez Meyera. – Czego chcesz? Jesteś z siebie zadowolony? Moja siostra leży w szpitalu i nie wiadomo, czy wybudzi się ze śpiączki.
- Mój pies leży kilka metrów pod ziemią i doskonale wiem, że się nie wybudzi – wysyczał Justin, całkowicie tracąc resztki współczucia dla tego chłopaka. Jeszcze chwilę wcześniej był gotów go przeprosić i obiecać, że da mu spokój, ale teraz było szatynowi już wszystko jedno. – Sam wprowadziłeś naszą wojnę na tak grząski teren. Chyba nie myślałeś, że odpuszczę po tym, jak zabiłeś mojego psa? – prychnął i pokręcił głową z rozbawieniem. Wysypał na stolik jedną tabletkę i szybko ją łyknął. Wrzucił opakowanie do torby i zasunął zamek kieszonki.
- Jesteś podły – załkał żałośnie Marcus.
- Być może, ale to ja wygrałem wojnę – powiedział Bieber i nie czekając dłużej, nacisnął czerwoną słuchawkę. Słysząc otwierające się drzwi, podskoczył wystraszony i spojrzał z wyrzutem na Collinsa. – Koniec imprezy?
- Ach, nudno było – westchnął i usiadł na swoim łóżku. – Słuchaj… - zaczął nieśmiało rudowłosy, kreśląc palcem wzroki na pościeli – …wiem, że to nie jest moja sprawa, ale widziałem dzisiaj, jak łykasz jakieś tabletki. To coś z sercem, prawda?
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zaśmiał się nerwowo Justin, zerkając kątem oka na swoją torbę, gdzie trzymał leki. – To tylko witaminy na wzmocnienie.
- Dobra, nie ufasz mi – stwierdził obojętnie Collins i wzruszył ramionami. – Ja jednak wiem swoje. Widziałem cię dzisiaj na boisku. Wiem, że stać cię na więcej, jednak nie mogłeś tego z siebie wykrzesać, bo serce ci na to nie pozwoliło. Nie musisz się obawiać. Mnie i tak nie zależy na dostaniu się do drużyny. Jestem tutaj w innym celu.
- Słucham? – przerwał mu zaskoczony Bieber, siadając na swoim łóżku. Odrzucił na bok telefon i spojrzał uważnie na Collinsa. – Co masz na myśli?
- Och, nie udawaj! – zaśmiał się rudowłosy. – Widziałeś mnie na boisku? Jestem beznadziejnym koszykarzem i jestem tutaj jedynie po to, żeby trochę zarobić – wyjaśnił i wstał z łóżka. Podszedł do swojej szafki, wyjął z niej czarną torbę i rzucił ją Justinowi. Bieber niepewnie rozsunął zamek i zajrzał do środka. Collins podszedł do niego, pochylił się nad torbą i zaczął w niej czegoś szukać. – Mam coś na twoje serce. O ile się nie mylę, to masz HCM.
- Skąd…
- Skąd wiem? – Rudy uśmiechnął się szeroko i opadł na swoje łóżko. – Mój kuzyn ma to samo. Bierze takie same leki, co ty. Do niedawna mu pomagały, ale od jakiegoś czasu jego serce w ogóle nie reaguje na te składniki. Zaczął łykać jakieś dziwne mieszanki, ale one tylko pogorszyły sprawę. Dopiero później znaleźliśmy zastępstwo na te tabletki z apteki. Mają podobny skład, ale dają o wiele lepsze efekty. 
- Czemu mi o tym mówisz? Przecież równie dobrze mogę cię wsypać i nim się obejrzysz zgarnie cię policja – powiedział zaskoczony Justin, patrząc to na chłopaka, to na trzymane w dłoni opakowanie z dziwnymi lekami.
- Równie dobrze ja mogę powiedzieć Brownowi o twojej chorobie, a wtedy żegnaj NBA – zaśmiał się szyderczo Collins, a kiedy Bieber uniósł na niego swoje oczy, uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami. – Ja cię do niczego nie zmuszam. Wybór należy do ciebie, ale jeśli naprawdę chcesz grać w zespole, to musisz być w formie, a na razie jesteś… Hm, jeszcze nie na wykończeniu, ale nim się zorientujesz zostaniesz tylko jednym z tych pachołków, którzy biegają bez celu po boisku. Nie takie chyba są twoje plany, prawda? Może nawet twój tata skusi się na spróbowanie tych leków? – uśmiechnął się półgębkiem i wstał z łóżka.
- Tata? Mój ojciec nie jest chory – powiedział Justin, przyglądając się Collinsowi. Skąd w ogóle przyszło mu to do głowy?
- HCM jest dziedziczną chorobą – zauważył zaskoczony Rudy, przekrzywiając głowę. – Ktoś ją jeszcze u ciebie ma?
- Mój wujek, ale między nami nie ma żadnego pokrewieństwa. To szwagier mojej mamy.
- Och, to lepiej zapytaj swoją mamę, kto tak naprawdę jest twoim ojcem – parsknął Collins, podnosząc się z łóżka. Zabrał od Justina torbę i odłożył ją na miejsce. – Mój kuzyn odziedziczył ją po swoim ojcu, a ten po swoim. Znam jeszcze kilka takich przypadków. Lepiej dowiedz się, co takiego twoja mama robiła siedemnaście lat temu.
- Ile chcesz za te tabletki?

| JEDENASTY | DWUNASTY | TRZYNASTY |


14 komentarzy:

  1. oya, Chrisiak mnie po prostu powalił, co za czub! ot tak, nie wiem, zaliczyła zgon, ja nic nie wiem hahahah spooonio xd no i Collins... nieźle, nieźle no :D dobra, bo znowu wyjdzie na to, że jestem beznadziejna w pisaniu komentarzy >.<

    OdpowiedzUsuń
  2. Z początku tak czułam,że wujek Justina tak naprawdę może być jego ojcem, tym bardziej,że ma tą chorobę.No nieźle.. Christian trochę przegiął. Szkoda mi Missy. To na Marcusie powinien się porządnie odegrać. No i do tego te dziwne tabletki. Czuję,że przez to Justin będzie miał gorsze problemy ze zdrowiem. Czekam nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Akcja coraz bardziej się rozkręca, a ja coraz bardziej nie mogę doczekać się następnych rozdziałów. Ale boję się o Justina, NBA to jego spełnienie marzenie, a choroba może mu to uniemożliwić. I te tabletki, i sprawa z tym ojcem, o matko, za bardzo się wkręciłam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm... właśnie miałam takie przeczucie co do tego wujka, bo u mnie w rodzinie też ktoś to ma, i to odziedziczone. I się właśnie dziwiłam... widzę, że wszystko się coraz bardziej rozkręca i czekam na dalszy rozwój akcji. Mam nadzieje, że Justin spełni swoje marzenie i dostanie się do NBA. Szkoda mi trochę Missy... niech Marcus wreszcie zrozumiał, że zabicie Bustera to był najgorszy błąd w jego życiu! xd czekam. [possess-my-heart]

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli, że wujek Justina jest jego ojcem? No to ładnie. Biedna Missy, jak on mógł jej to zrobić? Przecież może się już nie wybudzić ze śpiączki. Zwariowali oboje.

    OdpowiedzUsuń
  6. No to się porobiło. Jakoś mi się to w głowie nie mieści, żeby wujek był ojcem Justina, sama nie wiem czemu. Ale jeżeli to okaże się prawdą to Bieber jeszcze bardziej znienawidzi matkę ;x Szkoda Missy, bo nikomu nic złego nie zrobiła a ten przebrzydły Meyer tak ją urządził. Ciekawe czy się wybudzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedziałam, wiedziałam, WIEDZIAŁAM! HA! Wiedziałam, że wujek będzie ojcem! Noooo kurde, jestem mistrzem! :) hahaha
    Niepokoi mnie jednak to, że J. skusił się na te tabletki ...
    I biedna Missy.

    [http://dont-wake-me-up-story.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  8. nie spodziewałam się, że wujek będzie ojcem, hah zaskocztyłaś mnie tym! szkoda tylko, że Biebs skusił się na te tabletki. n bank mu to zaszkodzi, ale cóż. jego wybór... biedna Missy, nikomu nie zawiniła, a taka krzywda jej się stała... ciekawe czy się wybudzi?

    OdpowiedzUsuń
  9. fajnie, super i tak dalej ale dlaczego Bieber bierze te tabletki?! Ja bym ich nie brała, zawsze snuję czarny scenariusz, więc dla mnie to będzie jakiś podstęp w postaci dopalaczy xd a co do Missy to ją bardzo lubię ale od początku chciałam dla niej czegoś złego więc jestem teraz zadowolona♥ haha, dziwnie myślę xD sprawa ojcostwa? oj Bieber będzie jeszcze bardziej zły na Pattie. i czy mnie moja pamięć nie myli?! jeszcze dwa rozdziały + epilog i koniec? no chyba nie xd mam nadzieję, że chociaż będzie jakieś słówko o Carmen bo ją ubóstwiam♥
    stoned-bieber.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział jest nieziemski. Jak zawsze. Wydaje mi się, że wujek Justina to tak naprawdę jego biologiczny ojciec? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. swietnie , normalnie brak slow nie wiem co powiedziec twoje rozdzialy sa genialne. czekam na nowa notke ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. omg . mam już tyle zaległości ? a zaledwie dwa tygodnie mnie nie było.. ech , no nic. w najbliższym czasie to nadrobie + oczywiście wydam opinie < 3 .. a takto , jestem tu , aby poinformować cię że na HAGGARD.blog.onet.pl pojawiłsię NN. ech , miłego czytaniaa. ( licze na szczerą opinie , jak zwykle ) < 3

    OdpowiedzUsuń
  13. od dawna miałam zabrać się za Twój rozdział, jednak każdego wieczoru wracałam strasznie zmęczona do domu i nawet chcąc przeczytać rozdział oczy same mi się zamykały. :/ dzisiaj specjalnie, aby nadrobić wszystkie blogi postanowiłam nigdzie nie wychodzić.
    ale się porobiło. ten wujek jest ojcem Justina, nawet nie potrafię sobie wyobrazić co on wtedy odczuwał. coś mi nie pasuje z Collinsem. wydaje mi się, że on jest kimś od Marcusa i będzie chciał się na nim ponownie zemścić, a te tabletki pogorszą tylko stan zdrowia Justina... no cóż, mogę na razie tylko spekulować co będzie dalej. czekam na następny! :3

    OdpowiedzUsuń