1
Po krótkiej rozgrzewce przyszedł
czas na rozegranie meczu. Justin zaśmiał się pod nosem, widząc wyczyny jednego
z chłopaków z drużyny, do której przydzielił go trener i pokręcił głową z
rozbawieniem. W pewnym momencie przyłapał się na tym, że to pierwszy raz, kiedy
się uśmiecha, odkąd odszedł Buster. Na samo wspomnienie o swoim pupilu, chłopak
spochmurniał i spuścił wzrok na swoje stopy, by nikt niepotrzebnie nie
dostrzegł zbierających się w jego oczach łez. Wziął kilka głębokich wdechów i
słysząc swoje imię wymawiane przez Collinsa, uniósł wzrok i odszukał kumpla
pośród innych chłopaków. Podbiegł do rudowłosego i poklepał go po ramieniu.
Wiedział, że Collins nie jest aż tak dobry, jak reszta zawodników, a tym
bardziej Justin, którego trener pochwalił już pierwszego dnia, po tym jak jego
drużyna tylko i wyłącznie dzięki niemu wygrała krótki mecz. Nawet jeśli to nie
liczyło się jakoś szczególnie, to i tak zebranie pochwał od kogoś takiego, jak
Brown to wielki zaszczyt dla chłopaka, którego największym marzeniem jest grać
właśnie w NBA.
Justin zgarnął jako pierwszy
piłkę i nie zważając na innych zawodników ze swojej drużyny, a tym bardziej
przeciwników, podbiegł pod kosz i umieścił ją w jego obręczy. Automatycznie
spojrzał na Mike’a Browna, który tylko uśmiechnął się do niego i skinął głową.
O ile jeszcze grając w szkolnej drużynie koszykarskiej Justin nie do końca
zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest dobry w tym, co robi, o tyle teraz,
będąc na boisku Staples Center, z każdym kolejnym umieszczeniem piłki w koszu
rozumiał, że nadaje się do tego i jego marzenia mogą się spełnić szybciej, niż
myślał. Udowodni wszystkim, a zwłaszcza Scooterowi, że traktując go jak
zwykłego pachołka, popełnili życiowy błąd.
Czując przyspieszone bicie serca,
zagryzł dolną wargę i spojrzał na Collinsa, który z paniką w oczach śledził
przemieszczającą się z niezwykłą szybkością piłkę. Justin ani razu jeszcze nie
widział, by Rudy miał w swoich rękach piłkę, a tym bardziej nie widział, by
zdobył dla ich drużyny jakikolwiek punkt. Po co zajął komuś miejsce na obozie
skoro nawet nie potrafi grać w koszykówkę?
- Spadajcie do szatni! Spotkamy
się wieczorem – powiedział trener po zakończonym meczu.
Justin odetchnął z wyraźną ulgą i
razem z resztą chłopaków poszedł do szatni. Nienawidził takich miejsc, gdzie
nie dało się oddychać czystym powietrzem, które skażone było męskim potem i
zbyt dużą ilością różnorakich dezodorantów razem tworzących mieszankę
wybuchową. Dałby sobie rękę uciąć, że gdyby ktoś nagle zapalił zapałkę, to
wszystko wyleciałoby w powietrze.
- Co robimy do wieczora? –
zapytał niezwykle wysoki blondwłosy chłopak, patrząc kolejno na swoich kumpli.
Justin olał wszystkich i szybko z
torby wyjął pomarańczowe opakowanie z lekami. Wysypał na dłoń jedną tabletkę i
łyknął ją, popijając od razu wodą mineralną. Przez panujący w szatni zaduch
stała się paskudnie ciepła, przez co chłopakowi od razu zrobiło się niedobrze.
Przymknął lekko powieki i wziął głęboki wdech, ignorując nieprzyjemny zapach,
jaki unosił się w pomieszczeniu. Nie miał najmniejszej ochoty na zapoznawanie
się z resztą chłopaków, bo przecież jutro i tak wszyscy rozjadą się w swoje
strony. Collinsa poznał tylko dzięki temu, że razem zajmowali ten sam pokój w
hotelu. Justin wolałby mieszkać sam, ale takie były zasady, więc nie chciał się
wybijać przed szereg. Z resztą czymże jest męczenie się z gadatliwym Collinsem
w porównaniu z treningiem z samym trenerem Lakersów? Niczym, otóż to.
- Bieber, pozwól na chwilę –
powiedział Brown, zaglądając do szatni.
Chłopak szybko schował opakowanie
z lekami i wyszedł za mężczyzną z pozbawionego tlenu pomieszczenia. Dopiero na
korytarzu mógł wziąć głęboki wdech bez obaw o swoje płuca.
- Dokładnie cię dzisiaj
obserwowałem i muszę przyznać, że dawno nie trafiła mi się taka perełka – odezwał
się po chwili Mike i poklepał Justina po ramieniu. – Myślę, że będę miał dla
ciebie propozycję, kiedy już wyjdziesz z liceum i będziesz zastanawiał się, co
robić dalej.
Szatyn spojrzał pytająco na
mężczyznę, chociaż w środku już piszczał z radości. Nie mógł w to wszystko
uwierzyć i gdyby nie fakt, że stał przed tak ważną osobą, pewnie dałby upust
swoim emocjom, które wprost rozrywały go na kawałki. Szybko jednak się
pozbierał i przybrał kamienny wyraz twarzy, nie chcąc dać po sobie poznać, jak
bardzo się cieszy.
- Co mam przez to rozumieć? –
zapytał, przyglądając się Brownowi.
- Powiem ci tylko tyle, że nie
musisz martwić się o swoją przyszłość – wyjaśnił mężczyzna i uśmiechając się
półgębkiem, poklepał chłopaka po ramieniu i odszedł w swoją stronę, zostawiając
Justina na korytarzu.
Szatyn zacisnął dłonie w pięści i
nie kryjąc już radości tym wszystkim, wrócił do szatni, gdzie już nieco się
przerzedziło. Uśmiechnął się do Collinsa i zdjął z siebie koszulkę. Szybko
przebrał się w wyjściowe ubrania, te z treningu wrzucił do torby i skinąwszy
głową na rudowłosego, wyszedł z szatni.
2
Wykończony wieczornym treningiem
opadł bezwładnie na łóżko i głośno westchnął. Po omacku odszukał telefonu i
sprawdził, czy nie dostał żadnej wiadomości. Uśmiechnął się pod nosem, widząc
smsa od Christiana. Szybko go odczytał i z wrażenia aż usiadł na łóżku. Był
wściekły i jednocześnie dumny, jednak nie taka była umowa. Meyer miał przecież
poczekać z wcielaniem planu w życie aż do powrotu Justina do Denver. Czy to
było tak trudne, że Christian tego nie ogarnął?
Szybko wybrał numer kumpla i
wcisnął zieloną słuchawkę. Bał się, że Meyer zrobił coś głupiego. Coś bardzo,
bardzo głupiego z czego będą się tłumaczyć do końca życia. Kiedy w końcu
odebrał, Justin o mało co nie zaczął na niego wrzeszczeć. Czując szybsze bicie
serca, uspokoił się nieco i wziął kilka głębokich wdechów.
- Co ty, do jasnej cholery,
wyprawiasz? – zapytał zdenerwowany szatyn, podchodząc do okna. Rozciągający się
przed nim widok pogrążonego w mroku miasta odebrał chłopakowi dech i wprowadził
go w stan zadumy. Zaraz jednak oprzytomniał, przypomniawszy sobie o rozmowie z
Christianem. – Ciebie naprawdę powinni leczyć.
- Oj, daj spokój! – zaśmiał się
Meyer, który był już najwyraźniej po kilku głębszych, bo zaczął się nerwowo
śmiać. – Ja tylko pomogłem jednemu kolesiowi ją poderwać. Sam powiedziałeś
ostatnio, że wojna wciąż trwa. Jako twoja prawa ręka, zająłem się wszystkim.
- O czym ty mówisz? – zapytał
wyprowadzony z równowagi Bieber, opierając czoło o szybę. Uderzył w nią kilka
razy i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie powinien był zostawiać Christiana
samego w Denver, bo Bóg jeden wie, do czego ten idiota jest zdolny.
- Noo, zająłem się Missy –
wyjaśnił wesoło Meyer i zachichotał głośno. – Tak, jak mówiliśmy. Wystarczyła
jedna tabletka i zaliczyła zgon. Później jakiś koleś wyprowadził ją z klubu i
tyle ją widziałem. Nie masz się czym martwić. Marcus pożałuje, że w ogóle śmiał
zbliżyć się do twojego psa. Niech wie, jak bardzo boli, kiedy straci się kogoś
ważnego.
- Miałeś ich tylko nastraszyć –
wymruczał Justin i głośno wzdychając, usiadł na parapecie. – Co z Missy?
- A bo ja wiem? – parsknął
śmiechem. – Podobno dosłownie zaliczyła zgon, ale nie wiem, czy warto ufać
ludziom. Może tylko zaszkodziły jej te tabletki, które dosypałem do drinka i po
prostu odleciała na dłuższą chwilę. Wiem jedynie, że nie musisz się już
przejmować Marcusem, bo ostatecznie to ty wygrałeś wojnę.
- Ta, co ja bym bez ciebie zrobił
– prychnął szatyn, opierając się plecami o okno. – Muszę kończyć – dodał na
koniec i rozłączył się.
Przez chwilę Justin siedział w
bezruchu i pustym wzrokiem gapił się na ekran swojego telefonu. Co prawda
chciał się zemścić na Marcusie, ale nie w taki sposób. Missy nie miała
ucierpieć. Mimo wszystko lubił tę dziewczynę i nigdy nie dopuściłby do tego, by
stało się jej coś złego. Nawet jeśli jeszcze niedawno to on sam ją uderzył, to
zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, że był wściekły i wypił za dużo. W
normalnych okolicznościach nigdy nie podniósłby na nią ręki.
Musiał sprawdzić, co takiego
wydarzyło się podczas jego nieobecności w Denver. Wybrał numer Missy i pewnie
nacisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach usłyszał aksamitny głos, co
pozwoliło mu się nieco uspokoić.
- Missy, jak dobrze, że odebrałaś
– powiedział i odetchnął z ulgą. Zaraz jednak po drugiej stronie słuchawki
rozległ się głośny szloch, przerywany pociągnięciami nosem. – Missy?
- Nie, Missy jest z szpitalu –
odezwała się po chwili kobieta i dopiero wtedy chłopak rozpoznał mamę Meyerów.
– Jest w śpiączce.
Justin poczuł, jak jego serce
zwalnia i na chwilę przestaje bić. Uderzył się pięścią w lewą pierś i odchylił
głowę, starając się uspokoić. Kiedy poczuł delikatne uderzenia mięśnia,
odetchnął z wyraźną ulgą i zeskoczył z parapetu. Zdawał sobie sprawę z tego, że
nie powinien tak często brać tych leków, ale wiedział, że tutaj nie może
pozwolić sobie na choćby chwilę słabości.
- Kto dzwoni? – Justin mógłby
przysiąc, że po drugiej stronie usłyszał głos Marcusa. – Daj mi ten telefon. –
Po chwili Bieber usłyszał żałosne pociągnięcie nosem przez Meyera. – Czego
chcesz? Jesteś z siebie zadowolony? Moja siostra leży w szpitalu i nie wiadomo,
czy wybudzi się ze śpiączki.
- Mój pies leży kilka metrów pod
ziemią i doskonale wiem, że się nie wybudzi – wysyczał Justin, całkowicie
tracąc resztki współczucia dla tego chłopaka. Jeszcze chwilę wcześniej był
gotów go przeprosić i obiecać, że da mu spokój, ale teraz było szatynowi już
wszystko jedno. – Sam wprowadziłeś naszą wojnę na tak grząski teren. Chyba nie
myślałeś, że odpuszczę po tym, jak zabiłeś mojego psa? – prychnął i pokręcił
głową z rozbawieniem. Wysypał na stolik jedną tabletkę i szybko ją łyknął.
Wrzucił opakowanie do torby i zasunął zamek kieszonki.
- Jesteś podły – załkał żałośnie
Marcus.
- Być może, ale to ja wygrałem
wojnę – powiedział Bieber i nie czekając dłużej, nacisnął czerwoną słuchawkę.
Słysząc otwierające się drzwi, podskoczył wystraszony i spojrzał z wyrzutem na
Collinsa. – Koniec imprezy?
- Ach, nudno było – westchnął i
usiadł na swoim łóżku. – Słuchaj… - zaczął nieśmiało rudowłosy, kreśląc palcem
wzroki na pościeli – …wiem, że to nie jest moja sprawa, ale widziałem dzisiaj,
jak łykasz jakieś tabletki. To coś z sercem, prawda?
- Skąd ci to przyszło do głowy? –
zaśmiał się nerwowo Justin, zerkając kątem oka na swoją torbę, gdzie trzymał
leki. – To tylko witaminy na wzmocnienie.
- Dobra, nie ufasz mi –
stwierdził obojętnie Collins i wzruszył ramionami. – Ja jednak wiem swoje.
Widziałem cię dzisiaj na boisku. Wiem, że stać cię na więcej, jednak nie mogłeś
tego z siebie wykrzesać, bo serce ci na to nie pozwoliło. Nie musisz się
obawiać. Mnie i tak nie zależy na dostaniu się do drużyny. Jestem tutaj w innym
celu.
- Słucham? – przerwał mu
zaskoczony Bieber, siadając na swoim łóżku. Odrzucił na bok telefon i spojrzał
uważnie na Collinsa. – Co masz na myśli?
- Och, nie udawaj! – zaśmiał się
rudowłosy. – Widziałeś mnie na boisku? Jestem beznadziejnym koszykarzem i
jestem tutaj jedynie po to, żeby trochę zarobić – wyjaśnił i wstał z łóżka.
Podszedł do swojej szafki, wyjął z niej czarną torbę i rzucił ją Justinowi.
Bieber niepewnie rozsunął zamek i zajrzał do środka. Collins podszedł do niego,
pochylił się nad torbą i zaczął w niej czegoś szukać. – Mam coś na twoje serce.
O ile się nie mylę, to masz HCM.
- Skąd…
- Skąd wiem? – Rudy uśmiechnął
się szeroko i opadł na swoje łóżko. – Mój kuzyn ma to samo. Bierze takie same
leki, co ty. Do niedawna mu pomagały, ale od jakiegoś czasu jego serce w ogóle
nie reaguje na te składniki. Zaczął łykać jakieś dziwne mieszanki, ale one
tylko pogorszyły sprawę. Dopiero później znaleźliśmy zastępstwo na te tabletki
z apteki. Mają podobny skład, ale dają o wiele lepsze efekty.
- Czemu mi o tym mówisz? Przecież
równie dobrze mogę cię wsypać i nim się obejrzysz zgarnie cię policja –
powiedział zaskoczony Justin, patrząc to na chłopaka, to na trzymane w dłoni
opakowanie z dziwnymi lekami.
- Równie dobrze ja mogę
powiedzieć Brownowi o twojej chorobie, a wtedy żegnaj NBA – zaśmiał się szyderczo
Collins, a kiedy Bieber uniósł na niego swoje oczy, uśmiechnął się szeroko i
wzruszył ramionami. – Ja cię do niczego nie zmuszam. Wybór należy do ciebie,
ale jeśli naprawdę chcesz grać w zespole, to musisz być w formie, a na razie
jesteś… Hm, jeszcze nie na wykończeniu, ale nim się zorientujesz zostaniesz
tylko jednym z tych pachołków, którzy biegają bez celu po boisku. Nie takie
chyba są twoje plany, prawda? Może nawet twój tata skusi się na spróbowanie
tych leków? – uśmiechnął się półgębkiem i wstał z łóżka.
- Tata? Mój ojciec nie jest chory
– powiedział Justin, przyglądając się Collinsowi. Skąd w ogóle przyszło mu to
do głowy?
- HCM jest dziedziczną chorobą –
zauważył zaskoczony Rudy, przekrzywiając głowę. – Ktoś ją jeszcze u ciebie ma?
- Mój wujek, ale między nami nie
ma żadnego pokrewieństwa. To szwagier mojej mamy.
- Och, to lepiej zapytaj swoją
mamę, kto tak naprawdę jest twoim ojcem – parsknął Collins, podnosząc się z
łóżka. Zabrał od Justina torbę i odłożył ją na miejsce. – Mój kuzyn odziedziczył
ją po swoim ojcu, a ten po swoim. Znam jeszcze kilka takich przypadków. Lepiej
dowiedz się, co takiego twoja mama robiła siedemnaście lat temu.
oya, Chrisiak mnie po prostu powalił, co za czub! ot tak, nie wiem, zaliczyła zgon, ja nic nie wiem hahahah spooonio xd no i Collins... nieźle, nieźle no :D dobra, bo znowu wyjdzie na to, że jestem beznadziejna w pisaniu komentarzy >.<
OdpowiedzUsuńZ początku tak czułam,że wujek Justina tak naprawdę może być jego ojcem, tym bardziej,że ma tą chorobę.No nieźle.. Christian trochę przegiął. Szkoda mi Missy. To na Marcusie powinien się porządnie odegrać. No i do tego te dziwne tabletki. Czuję,że przez to Justin będzie miał gorsze problemy ze zdrowiem. Czekam nn ;)
OdpowiedzUsuńNO TO NIEŹLE *.*
OdpowiedzUsuńAkcja coraz bardziej się rozkręca, a ja coraz bardziej nie mogę doczekać się następnych rozdziałów. Ale boję się o Justina, NBA to jego spełnienie marzenie, a choroba może mu to uniemożliwić. I te tabletki, i sprawa z tym ojcem, o matko, za bardzo się wkręciłam. :)
OdpowiedzUsuńHmm... właśnie miałam takie przeczucie co do tego wujka, bo u mnie w rodzinie też ktoś to ma, i to odziedziczone. I się właśnie dziwiłam... widzę, że wszystko się coraz bardziej rozkręca i czekam na dalszy rozwój akcji. Mam nadzieje, że Justin spełni swoje marzenie i dostanie się do NBA. Szkoda mi trochę Missy... niech Marcus wreszcie zrozumiał, że zabicie Bustera to był najgorszy błąd w jego życiu! xd czekam. [possess-my-heart]
OdpowiedzUsuńCzyli, że wujek Justina jest jego ojcem? No to ładnie. Biedna Missy, jak on mógł jej to zrobić? Przecież może się już nie wybudzić ze śpiączki. Zwariowali oboje.
OdpowiedzUsuńNo to się porobiło. Jakoś mi się to w głowie nie mieści, żeby wujek był ojcem Justina, sama nie wiem czemu. Ale jeżeli to okaże się prawdą to Bieber jeszcze bardziej znienawidzi matkę ;x Szkoda Missy, bo nikomu nic złego nie zrobiła a ten przebrzydły Meyer tak ją urządził. Ciekawe czy się wybudzi.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, wiedziałam, WIEDZIAŁAM! HA! Wiedziałam, że wujek będzie ojcem! Noooo kurde, jestem mistrzem! :) hahaha
OdpowiedzUsuńNiepokoi mnie jednak to, że J. skusił się na te tabletki ...
I biedna Missy.
[http://dont-wake-me-up-story.blogspot.com/]
nie spodziewałam się, że wujek będzie ojcem, hah zaskocztyłaś mnie tym! szkoda tylko, że Biebs skusił się na te tabletki. n bank mu to zaszkodzi, ale cóż. jego wybór... biedna Missy, nikomu nie zawiniła, a taka krzywda jej się stała... ciekawe czy się wybudzi?
OdpowiedzUsuńfajnie, super i tak dalej ale dlaczego Bieber bierze te tabletki?! Ja bym ich nie brała, zawsze snuję czarny scenariusz, więc dla mnie to będzie jakiś podstęp w postaci dopalaczy xd a co do Missy to ją bardzo lubię ale od początku chciałam dla niej czegoś złego więc jestem teraz zadowolona♥ haha, dziwnie myślę xD sprawa ojcostwa? oj Bieber będzie jeszcze bardziej zły na Pattie. i czy mnie moja pamięć nie myli?! jeszcze dwa rozdziały + epilog i koniec? no chyba nie xd mam nadzieję, że chociaż będzie jakieś słówko o Carmen bo ją ubóstwiam♥
OdpowiedzUsuństoned-bieber.blog.onet.pl
Rozdział jest nieziemski. Jak zawsze. Wydaje mi się, że wujek Justina to tak naprawdę jego biologiczny ojciec? :)
OdpowiedzUsuńswietnie , normalnie brak slow nie wiem co powiedziec twoje rozdzialy sa genialne. czekam na nowa notke ;)
OdpowiedzUsuńomg . mam już tyle zaległości ? a zaledwie dwa tygodnie mnie nie było.. ech , no nic. w najbliższym czasie to nadrobie + oczywiście wydam opinie < 3 .. a takto , jestem tu , aby poinformować cię że na HAGGARD.blog.onet.pl pojawiłsię NN. ech , miłego czytaniaa. ( licze na szczerą opinie , jak zwykle ) < 3
OdpowiedzUsuńod dawna miałam zabrać się za Twój rozdział, jednak każdego wieczoru wracałam strasznie zmęczona do domu i nawet chcąc przeczytać rozdział oczy same mi się zamykały. :/ dzisiaj specjalnie, aby nadrobić wszystkie blogi postanowiłam nigdzie nie wychodzić.
OdpowiedzUsuńale się porobiło. ten wujek jest ojcem Justina, nawet nie potrafię sobie wyobrazić co on wtedy odczuwał. coś mi nie pasuje z Collinsem. wydaje mi się, że on jest kimś od Marcusa i będzie chciał się na nim ponownie zemścić, a te tabletki pogorszą tylko stan zdrowia Justina... no cóż, mogę na razie tylko spekulować co będzie dalej. czekam na następny! :3