środa, 15 sierpnia 2012

Rozdział czternasty


1

Słysząc otwierające się drzwi, odwrócił głowę w ich stronę i na widok wchodzącego na salę lekarza, przełknął nerwowo ślinę. Obawiał się najgorszego i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna nie ma dla niego najlepszych wieści. Podszedł do łóżka, na którym leżał Justin i uśmiechnął się pokrzepiająco, zerkając obojętnie na kartę trzymaną w dłoni. Wszystko trwało tak długo, że przez chwilę Bieberowi wydawało się, że minęły wieki od wejścia lekarza do pokoju.
- Nie mam dla ciebie dobrych wieści – powiedział w końcu mężczyzna, przełamując ciszę, jaka panowała w sali. – Twoja choroba postępuje z każdym dniem coraz bardziej. Jedynym wyjściem w tej sytuacji jest operacja, ale pamiętam doskonale, że byłeś jej przeciwny.
- Nie lubię, kiedy ktoś grzebie mi w klatce piersiowej – zauważył chłopak, uśmiechając się kpiąco. – Poza tym mówił pan jeszcze dwa miesiące temu, że operacja jest zbędna, że leki w zupełności wystarczą.
- A pamiętasz, co jeszcze mówiłem? – zapytał, przyglądając się uważnie szatynowi, który nerwowo przełknął ślinę i poprawił rozczochrane włosy. – Miałeś się oszczędzać. Nie kazałem ci rezygnować z koszykówki, ale obiecałeś, że nie będziesz już grał tak często. Justin, ta choroba to nie przelewki. Każda dawka tabletek przeciwbólowych tylko odwleka koniec, ale doskonale wiesz, że on i tak nastąpi. Naprawdę chcesz umrzeć w tak młodym wieku? – spojrzał pytająco na chłopaka, który na to pytanie otworzył szeroko oczy ze zdumienia i zagryzł usta w wąską linię. – To ci właśnie grozi, jeśli nadal będziesz lekceważył moje polecenia.
- Nie mogę zrezygnować z kosza – stwierdził cicho Justin, przejeżdżając dłońmi po twarzy. – Nie może mi pan po prostu przepisać silniejszych leków?
- Nie, nie będę ponosił odpowiedzialności za twoją bezmyślność – odpowiedział lekarz i skierował się do drzwi. – Pielęgniarka za chwilę przyniesie ci wypis. Ponoć chcesz, jak najszybciej wrócić do domu.
- Mogę pana o coś jeszcze zapytać? – odezwał się na sam koniec, zatrzymując lekarza w progu sali. Kiedy odwrócił się przodem do Justina, chłopak zagryzł nerwowo dolną wargę i wziął głęboki wdech. – To choroba dziedziczna?
- Tak, Justin, HCM jest chorobą dziedziczną – powiedział mężczyzna i kiedy szatyn odwrócił głowę w drugą stronę, wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Collins miał rację, pomyślał. Nadal będąc w szoku, podniósł się do pozycji siedzącej i sięgnął po leżącą na podłodze torbę z rzeczami, które przywiozła mu Pattie. Przez tych kilka dni siedzenia w szpitalu miał trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Wiedział doskonale, że już po dowiedzeniu się o chorobie powinien był zrezygnować z kosza, ale to oznaczałoby, że musiałby również zrezygnować ze swoich marzeń. Przecież całą swoją przyszłość wiązał właśnie z tym sportem. Poświęcał na treningi każdą wolną chwilę, a teraz miałby z tego zrezygnować? Mowy nie ma!
Wzdychając głośno, przebrał się w wyjściowe ciuchy, a te przesiąknięte szpitalem wrzucił do torby i zasunął zamek. Kiedy pielęgniarka przyniosła mu wypis ze szpitala i kilka innych dokumentów, w tym wyniki badań, Justin posłał jej wymuszony uśmiech i zeskoczył z łóżka. Pozbierał resztę swoich rzeczy i omiatając wzrokiem pomieszczenie, wyszedł na korytarz, gdzie czekał na niego Christian. Justin zmarszczył pytająco czoło i skinął głową na kumpla.
- Jak się czujesz? – zapytał zatroskany blondyn, zabierając od Biebera torbę. – Chodź, odwiozę cię do domu.


2

- Wszystko w porządku? – Christian spojrzał uważnie na siedzącego na miejscu pasażera szatyna i lekko się uśmiechnął, kiedy na chwilę oderwał wzrok od zmieniających się za oknem widoków. – Co ci powiedział lekarz?
- Powiedział, że jeśli nie przestanę grać w kosza, to umrę – wymruczał posępnie Justin i wzruszył ramionami, widząc przerażone spojrzenie kumpla. – Wiedziałeś, że HCM jest chorobą dziedziczną?
Christian zmarszczył pytająco czoło i nagle zrozumiał, o co chodzi Bieberowi. W samochodzie momentalnie zapadła idealna cisza, której nie miał odwagi zakłócić. Justin milczał, jak zaklęty, wpatrując się  pustym wzrokiem w widoki za oknem pędzącego samochodu. Meyer bał się odezwać, bo sam już nie wiedział, co mógłby w tamtej chwili powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że ta wiadomość przybiła jego kumpla i wolał swoimi głupimi odzywkami nie pogarszać tego wszystkiego.
- Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytał, kiedy zatrzymywał się przed domem Justina. Szatyn spojrzał na niego uważnie i wzruszył ramionami. – Powiesz jej, że wiesz?
- Nie mam pojęcia, co zrobię, kiedy ją zobaczę – wymruczał Bieber, otwierając drzwi samochodu. – Dzięki za podwiezienie. Odezwę się wieczorem – powiedział, wysiadając z pojazdu. Zabrał swoją torbę i skinąwszy głową na Christiana, oddalił się w stronę wejściowych drzwi swojego domu.
Gdy tylko przekroczył próg posiadłości, został obszczekany przez Cheeky’ego. Justin był tak wykończony pobytem w szpitalu, że nie miał nawet siły przywitać się z pupilem. Kucnął jedynie przy nim i opuścił dłonie, o które pies zaczął uderzać głową i lizać je po całej długości swoim mokrym językiem. Justin uśmiechnął się lekko i podniósł się do pionu.
W domu panowała dziwna cisza, co trochę go zaniepokoiło. Zajrzał do salonu, który był pusty, a później czym prędzej pobiegł na pierwsze piętro. Zapukał cicho do drzwi pokoju Jazzy i wszedł, nie czekając na zaproszenie. Czterolatka leżała w swoim łóżeczku zakryta po czubek nosa kołdrą. Justin podszedł do niej i kucnął przy łóżku, starając się nie obudzić śpiącej siostry.
- Nie wiedziałam, że wrócisz. – Usłyszał za plecami głos matki. Wstał z klęczek i odwrócił się do niej przodem. – Chodź na chwilę – powiedziała, wychodząc z pokoju. Justin ruszył za nią i po cichu zamknął za sobą drzwi. – Jazzy od dwóch dni ma wysoką gorączkę. Wczoraj był u nas lekarz, ale powiedział, że to zwykła grypa.
- To nie jest grypa, prawda? – zapytał cicho, na co Pattie skinęła lekko głową i pociągnęła cicho nosem. – Cholera – szepnął i nie czekając na matkę, zniknął w swoim pokoju.


3

Pod wieczór Jazzy poczuła się nieco lepiej, co trochę uspokoiło Justina. Na jego widok o mało co nie dostała palpitacji serca i od razu rzuciła się mu na szyję, przytulając się mocno. Kochał tego szkraba i nie potrafił sobie wyobrazić bez niej życia. Nawet jeśli nie zawsze między nimi było idealnie, to przecież byli rodzeństwem, a to do czegoś zobowiązuje. Może na nią krzyczeć, kłócić się o byle błahostki, ale nic nie zmieni faktu, że jest jego młodszą siostrą i dla niej zrobiłby dosłownie wszystko.
Na samą myśl o tym, coś ucisnęło jego żołądek. Justin przełknął nerwowo ślinę i uważnie spojrzał na Jazzy. Nigdy nie potrafił doszukać się między sobą a nią podobieństwa, co Pattie tłumaczyła tym, że jest jeszcze za młoda, by można było je znaleźć. Teraz już wszystko rozumiał i powoli zaczynało mu się to układać w jedną całość. Thomas był jego biologicznym ojcem i nic nie mogło tego zmienić. Nawet najlepsze kłamstwa Pattie.
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? – zapytał Justin, kiedy Jazzy poszła do swojego pokoju po lalkę. Pattie spojrzała uważnie na swojego syna i zmarszczyła pytająco czoło. – Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Chodzi o Thomasa. Kiedy zamierzałaś powiedzieć mi, że jest moim ojcem. 
- Skąd ci to przyszło do głowy? – Nerwowy chichot utwierdził Justina w przekonaniu, że trafił w samo sedno. Odkrył prawdę, którą matka ukrywała przed nim przez siedemnaście lat. – Jeremy jest twoim ojcem.
- Nie kłam! – krzyknął, podrywając się z kanapy. – Mam dość twoich kłamstw! HCM jest chorobą dziedziczną! – wykrzyczał kobiecie prosto w twarz i zacisnął ze złości dłonie w pięści. – Dlaczego to nie Jeremy jest chory, ale Thomas? Potrafisz to jakoś racjonalnie wytłumaczyć? – zapytał i prychnął głośno, widząc zdezorientowaną minę mamy. – Nie? A ja owszem. Thomas jest moim biologicznym ojcem! Nie zaprzeczysz?
- To prawda – odpowiedziała spokojnie Pattie, czym totalnie zbiła chłopaka z tropu. – Jesteś synem Thomasa. Byłam z nim niedługo przed tym, jak związałam się z Jeremym.
- Mówisz to tak spokojnie? – zapytał zdezorientowany Justin, próbując zrozumieć, co się właśnie dzieje. – Jeremy wie, że nie jestem jego synem?
- Nie. Nie był aż tak rozgarniętym człowiekiem, by się tego domyślić – powiedziała i uśmiechnęła się lekko do Justina. – Jeśli skończyłeś, to chciałabym pójść do Jazzy.
Chłopak zagryzł usta w wąską linię i głośno westchnął, nie wiedząc, co zrobić. Kiedy w salonie pojawiła się jego młodsza siostra, nieco się uspokoił. Wziął kilka głębokich wdechów i na chwilę zamarł, zobaczywszy, jak czterolatka nagle staje się blada niczym mąka. Podbiegł do Jazzy w momencie, kiedy zaczęła się chwiać na nogach. Złapał ją w silne ramiona i uniósł do góry, posyłając matce przerażone spojrzenie. Słowa były zbędne. Wszystko działo się zbyt szybko. Justin zdążył jedynie wsunąć na stopy trampki i już wybiegał z Jazzy za pędzącą do samochodu Pattie. Ułożył siostrę na tylnym siedzeniu i usiadł obok niej, by mieć na nią oko. Czuł przyspieszone bicie serca, co przypomniało mu o tym, że zapomniał wziąć leki. W tamtej chwili jednak nie to było najważniejsze. Liczyła się tylko Jazzy i to, by jak najszybciej dojechać do szpitala. Przez całą drogę Justin modlił się, by nie było za późno. Zdawał sobie sprawę z tego w jak poważnym stanie znajduje się jego młodsza siostra.


4

Opierając łokcie na udach, ukrył twarz w dłoniach i głośno westchnął, starając się zapanować nad nerwami. Stres w jego sytuacji nie był najlepszym przyjacielem, jednak strach przed utratą siostry w tamtym momencie górował nad wszelkimi innymi emocjami, które rozrywały Justina od środka. Gdy tylko ktoś przechodził korytarzem, podskakiwał na krześle, mając nadzieję, że to lekarz Jazzy z wynikami badań. Tak bardzo bał się, że straci tego małego szkraba. Przecież to nie mogło się stać w momencie, kiedy zrozumiał, jak bardzo ją kocha i jak wielkie ma dla niego znaczenie.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczął płakać. Starł wierzchem dłoni łzy z policzków i spojrzał na siedzącą po drugiej stronie korytarza Pattie. Wyglądała naprawdę marnie, jednak chłopak nie potrafił zdobyć się na choć trochę współczucia. Nie umiał podejść do niej i chociażby powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo przecież Jazzy jest silną dziewczynką i nieraz wyszła z takiej opresji. Brzydził się własną matką. Nienawidził jej jeszcze bardziej i najchętniej teraz zostawiłby ją z tym wszystkim samą, jednak tu nie chodziło o niego, ale o Jazzy, którą właśnie badali. To dla niej musiał być silny, nawet jeśli tak naprawdę miał ochotę rozpłakać się niczym małe dziecko.
- Pani Bieber? – zapytał wysoki lekarz, patrząc z góry na zapłakaną kobietę. Poderwała się z krzesła i skinęła w odpowiedzi głową. – Zapraszam do gabinetu. Muszę z panią porozmawiać – dodał, pokazując dłonią drzwi do pokoju. Nastolatek automatycznie podszedł do matki i spojrzał na mężczyznę. – Ty jesteś Justin, prawda?
- Tak – rzucił szeptem, domyślając się, o co chodzi lekarzowi.
Spotkali się już rok wcześniej, kiedy Jazzy dostała pierwszy atak i jedna jej nerek całkowicie wysiadła. Wtedy dawali jej szansę, że ta druga bez problemu poradzi sobie w pojedynkę. Jeździła kilka razy w tygodniu na dializy, łykała leki i ogólnie robiła wszystko, byleby tylko jak najmniej obciążać nerkę, która musiała pracować od operacji za dwie. Nim ustabilizował się stan jej zdrowia, lekarze podejrzewali, że konieczny będzie przeszczep, a w tamtej chwili jedynym dawcą mógł być Justin.
Teraz już sam nie rozumiał, jakim cudem jego nerka nadawała się idealnie dla Jazzy, skoro łączyła ich jedynie Pattie. W głowie miał totalny mętlik i wiedział, o czym będzie chciał z nim porozmawiać lekarz. Kiedy tylko przekroczył próg jego gabinetu, poczuł jak zbiera mu się na wymioty. Wszystko dookoła było utrzymane w idealnym porządku, co trochę zaczęło go przybijać. Usiadł jednak na krześle obok swojej matki i spojrzał piekącymi od płaczu oczami na siedzącego naprzeciwko nich mężczyznę.
- Konieczny jest przeszczep nerki – powiedział lekarz, patrząc to na Justina, to na Pattie, która momentalnie wybuchła głośnym płaczem i zabrała od mężczyzny pudełko z chusteczkami. – Trzeba to zrobić jak najszybciej, by uniknąć wszelkich komplikacji, które mogą się pojawić po operacji. Jak na razie jedynym dawcą może być Justin.
Chłopak przełknął ślinę i zamrugał kilka razy powiekami, próbując zrozumieć, co się właśnie dzieje. Mimo że był na to przygotowany, to kiedy usłyszał od lekarza wyrok nagle poczuł, jak to wszystko momentalnie go przytłacza. Nagle stał się taki maleńki niczym mrówka, którą z łatwością można zmiażdżyć lub zdeptać z premedytacją. Był pacynką, z którą każdy mógł zrobić, co tylko chciał.
- Justin, błagam – wyszlochała Pattie, ściskając dłoń syna. Starła chusteczką łzy z policzków i posłała chłopakowi błagalne spojrzenie. – Tutaj chodzi o Jazzy.
- Tutaj chodzi o moje marzenia – wymruczał, wyrywając się z uścisku matki. Wstał z krzesła i ruszył do drzwi. – Radzę poszukać innego dawcy – dodał i wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
Dla rozładowania frustracji kopnął w krzesło, które nawet nie drgnęło pod wpływem uderzenia, gdyż było na stałe przytwierdzone do podłoża. Zupełnie, jakby ktoś się spodziewał takiego zachowania i dmuchał na zimne. Justin usiadł na plastikowym krześle i łkając cicho, ukrył twarz w dłoniach. Już sam nie wiedział, co ma robić. Jeszcze jakiś czas temu stanowczo powiedziałby, że nie odda siostrze nerki, bo to oznaczałoby koniec z karierą koszykarską. Nie dość, że jego serce z ledwością pracowało, to na dodatek obciążyłby organizm i jedną nerkę ciężkimi treningami. Tego na pewno by nie uniósł.
Podniósł się z krzesła i ruszył powolnym krokiem w stronę sali, w której leżała Jazzy. Spojrzał na nią przez ogromną szybę i uśmiechnął się blado, widząc spokojnie śpiącą siostrzyczkę, która nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, w jak trudnej sytuacji go postawiła. Wyglądała niczym aniołek, kiedy leżała nieruchomo w szpitalnym łóżku. Oparł czoło o szybę i zacisnął powieki, pod którymi kolejny raz zaczęły się zbierać łzy.
- I co ja mam zrobić? – wyszeptał mocno łamiącym się głosem.
- Chyba wiesz.
Na dźwięk głosu Alex spojrzał przez ramię i uśmiechnął się do stojącej za jego plecami szatynki. Dziewczyna podeszła do niego bezszelestnie i delikatnie położyła dłoń na ramieniu Justina. Czując przyjemne ciepło bijące od ciała Alex, momentalnie się uspokoił i biorąc głęboki wdech, spojrzał przez szybę na swoją siostrę. Chwila spędzona z dziewczyną pomogła podjąć mu decyzję która miała zmienić jego dotychczasowe życie.
Tylko co z marzeniami, o które tak bardzo walczył od małego?


| TRZYNASTY | CZTERNASTY | EPILOG |



12 komentarzy:

  1. Cieszę się,że jednak odda jej nerkę. Nie dość,że Justin jest chory to na dodatek Jazzy.. No i wydało się,że jego wujek to tak naprawdę biologiczny ojciec. Współczuję Justinowi. On to ma naprawdę przerąbane życie. Eh. Szkoda,że to już ostatni rozdział, ale czekam na epilog ;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę ci napisać, że nie tego się do końca spodziewałam... Jestem w szoku! To naprawdę wspaniale ze strony Justina, że postanowił oddać siostrze nerkę, no ale właśnie co z marzeniami?
    stoned-bieber.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ok, nawet nie widzę co piszę, bo mi łzy zamazują obraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu ... ughhh! Czy Ty zawsze musisz mnie doprowadzać do stanów ostatecznych?
      Kiedy pojawiła się Alex wszystkie moje dotychczasowe hamulce puściły i się rozryczałam.
      To jest piękne.

      Usuń
  4. na prawdę musisz to kończyć? będzie mi strasznie brakowac tego opowiadania! eh, ale cóż. cieszę się, że zaczynasz coś nowego, bo uwielbiam czytać twoje opowiadania! co do rozdziału, kompletnie się tego nie spodziewałam... Justin słusznie postąpił i cieszę się, że odda nerkę małej Jazzy. szkoda tylko, że to pewnie zakończy jego karierę koszykarską...

    OdpowiedzUsuń
  5. od 2 zaczęłam płakać .. proszę cię, nie kończ tego opowiadania! za bardzo się do niego przywiązałam ..

    OdpowiedzUsuń
  6. O nie. W mojej głowie pojawiły się najczarniejsze scenariusze! Tylko nie uśmiercaj nikogo błagam... chociaż... lubię jak ktoś ginie, ale będzie mi smutno gdyby był to Justin czy Jazzy. Nawet nie wiem co zbytnio napisać... czekam na epilog z nadzieją, że jednak będzie happy end. [possess-my-heart]

    OdpowiedzUsuń
  7. Mogłam się domyślić, że niedługo skończysz to opowiadanie, ponieważ nie masz w zwyczaju pisać długich. Aczkolwiek szkoda, bo przywiązałam się do niego ;)Podobało mi się to, że właściwie w każdym rozdziale Justin zachowywał się inaczej. Raz był opryskliwy i chamski, a czasami kochany i rozczulający. To zaznaczam zdecydowanie na plus. Myślę, że dobrze zrobił decydując się na oddanie nerki. Uratuje tym samym siostrę, a chyba nie dałby rady, gdyby miał ją na sumieniu. Lubię momenty z Alex, choć nie było ich wiele. W epilogu na pewno nas jeszcze czymś zaskoczysz, więc czekam! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam Twojego bloga o One Direction i tak trafiłam tutaj. Przyznam się szczerze, że nigdy nie lubiłam opowiadań o Justinie, ale chyba się do nich przekonuję. Piszesz genialnie, naprawdę masz wielki talent i pisać po prostu musisz! W Twoich opowiadaniach jest coś takiego, że jak tylko zaczniesz czytać to już nie chcesz skończysz i naprawdę zazdroszczę! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. jestem zachwycona? nie wiem, czy to opisze co we mnie siedzi po przeczytaniu tego bloga. to z jaką delikatnością piszesz trafia do czytelnika i poprawia mu humor, i za to ci z całego serca dziękuję :)
    zapraszam na www.calm-island.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Super opowiadanie. Podoba mi się. ;D
    Zapraszam na mojego bloga. Jest to super opowiadanie. Dopiero zaczynam ale zapraszam:
    www.now-i-can-breathe.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. rozdział mnie wzruszył, a w szczególności moment, w którym pojawiła się Alex.
    oby Justin ostatecznie zgodził się na przeszczep dla Jezzy. przecież ona jest dopiero dzieckiem. musi żyć!
    kiedy Just rozmawiał z Pattie na temat jego biologicznego ojca nieco się zdenerwowałam. do samego końca brnęła w kłamstwa, a kiedy Justin wyrzucił z siebie wszystko ona po prostu przytaknęła. nigdy nie polubię tego obrazu Pattie w opowiadaniu.
    hm... mam nadzieję, że wszystko się ułoży. nie chciałabym, aby ktoś umarł, to byłby zdecydowanie koszmar! życzę weny, by epilog pojawił się jak najszybciej! :)

    OdpowiedzUsuń