piątek, 20 lipca 2012

Rozdział piąty

1
Po odwiezieniu Jazzy do przedszkola, Justin niechętnie pojechał do swojej szkoły, gdzie czekał go bardzo męczący dzień. Już sam fakt, że miał spotkać się na jednym boisku z tym zawszonym Marcusem, sprawiał, że chłopakowi odechciewało się dosłownie wszystkiego, a już z pewnością gry w koszykówkę. Mimo wszystko postanowił nie dawać po sobie poznać, jak bardzo rozwala go od środka cała ta sytuacja. Wszyscy doskonale wiedzieli, że ta dyscyplina jest dla niego całym życiem i to właśnie z nią wiązał całą swoją przyszłość. Nawet choroba serca nie mogła powstrzymać go przed spełnianiem marzeń.
Kiedy pół roku temu dowiedział się o kardiomiopatii przerostowej, wydawało mu się, że cały jego dotychczasowy świat rozpada się na miliony kawałków, grzebiąc go żywcem pod gruzami. Lekarze nie widzieli dla niego nadziei, chyba że przestałby grać w koszykówkę i przeszedłby na bierny tryb życia, co w ogóle nie wchodziło w grę. Jedyną możliwością dla Justina było poddanie się operacji, jednak to oznaczałoby koniec z koszem i wszelkimi innymi rodzajami sportu. Nie było mowy o poddaniu się zabiegowi. Powiedział wtedy, że woli umrzeć młodo – najlepiej na boisku podczas swojego najważniejszego meczu – ale szczęśliwy, niż później, jako starzec siedzieć na balkonie i pluć sobie w brodę, że zrezygnował ze swoich marzeń, bo tak chcieli inni. Od tamtego czasu leki przeciwbólowe oraz wszelkie inne tabletki mające łagodzić objawy choroby, stały się jego najlepszymi przyjaciółmi, bez których nie rusza się nawet na krok.
Rozejrzał się dookoła i momentalnie zatrzymał wzrok na stojącej parę osób przed nim średniego wzrostu blondynce. Na początku w ogóle jej nie rozpoznał, bo jeszcze niedawno Carmen była długowłosą szatynką. Jedyne, co nadal się u niej nie zmieniło, to fakt, że wciąż rzadko nosi stanik i nadal uwielbia długie do kostek, zwiewne spódnice. Justin nigdy ich nie lubił, bo zasłaniały idealne nogi dziewczyny, na które mógłby się gapić godzinami.
- Widziałem, że Bennett znów uwolniła swoje bliźniaki – powiedział stojący obok Justina blondyn.
Bieber spojrzał na kumpla i przewrócił oczami. Christian czasami potrafił palnąć taki tekst, że Justin sam nie wiedział, czy powinien zaczął płakać, czy się śmiać. Fakt, że Meyer nie zawsze grzeszył inteligencją, wcale nie zniechęcił szatyna przed kolegowaniem się z nim. Według niego Christian jest chyba najnormalniejszą osobą w tej szkole, z którą można normalnie pogadać na przerwach, a wieczorami wyjść na miasto.
- Ciekawe, co by zrobiła, gdybym wylał na nią przypadkowo wodę – odezwał się po chwili Meyer, patrząc z rozbawieniem w oczach na Justina.
- Kopnęłabym cię w twarz – powiedziała stojąca za blondynem dziewczyna. Meyer odwrócił się przodem do zdenerwowanej Carmen i uśmiechnął się do niej głupkowato. – No napatrz się na nie! Boże, jesteś żałosny – wymruczała, wywracając teatralnie oczami.
- Prezent od tatusia na urodziny? – zapytał rozbawiony Justin, wskazując skinięciem głowy na biust dziewczyny.
- Jak zwykle myślisz, że jesteś zabawny, Bieber – żachnęła się Carmen i odłożyła na stolik tacę z lunchem. Wzięła do ręki puszkę coli, potrząsnęła nią, wycelowała w chłopaków i otworzyła, oblewając ich ciemnym napojem. – Macie za swoje! – krzyknęła na koniec i zabierając lunch, ruszyła żwawym krokiem w stronę wolnego stolika.
Justin strzepał z koszulki krople coli, które nie zdążyły jeszcze wsiąknąć w materiał i odprowadził dziewczynę morderczym wzrokiem na koniec stołówki. Jeśli myślała, że zostawi to w ten sposób, to grubo się myliła. Nawet ta głupia spódniczka nie powstrzyma go przez zemszczeniem się na Carmen.
Czując na sobie spojrzenia reszty uczniów, którzy właśnie znajdowali się na stołówce, poprawił, jakby nigdy nic, idealnie ułożone włosy i uśmiechnął się kpiąco do siedzącej na końcu pomieszczenia Carmen. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i pomachała do Justina, a później wróciła do pisania smsa i jedzenia kanapki.
Obrzucił obojętnym spojrzeniem gapiów i luźnym krokiem wyszedł ze stołówki, mając nadzieję, że Carmen szybko zje swój lunch i wyjdzie niedługo po nim. Schował się we wnęce pomiędzy gablotami z różnymi nagrodami uczniów i opierając się plecami o ścianę, wyjął z kieszeni spodni komórkę. Odczytał smsa od matki, która pisała, że życzy mu powodzenia na treningu przed dzisiejszym meczem. Justin przewrócił oczami i wsunął telefon z powrotem do kieszeni. Miał cichą nadzieję, że pomimo ostatniej sprzeczki z Jeremym, zdecyduje się przyjechać do Denver na jeden z najważniejszych meczy Justina, który będzie zarazem ostatnim spotkaniem przed wakacjami. Właśnie dzisiaj jego drużyna walczyła o puchar i pierwsze miejsce. Miał jednak pewne obawy, że pod wodzą Marcusa nie uda im się osiągnąć celu.
- Tak, mamo, postaram się wrócić wcześniej – powiedziała Carmen, przechodząc obok Justina. Była tak zajęta rozmową przez telefon, że nawet nie zauważyła polującego na nią chłopaka.
Kiedy tylko się rozłączyła, szatyn wyszedł ze swojego ukrycia, podszedł do dziewczyny i niespodziewanie położył dłoń na jej ustach. Zdążyła jedynie krzyknąć, czego i tak nikt nie mógł usłyszeć, bo został on stłumiony przez rękę chłopaka. Justin objął blondynkę w pasie, uniósł do góry i szybko wycofał się w stronę pobliskich toalet. Dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi, a Carmen zobaczyła w odbiciu lustrzanym, kto tak naprawdę ją porwał, postawił dziewczynę na ziemi i szeroko się do niej uśmiechnął.
- Ty skończony kretynie! – krzyknęła zdenerwowana, uderzając chłopaka torebką. Justin zaśmiał się pod nosem i złapał za ramiączko od torby, po czym zabrał ją od dziewczyny i odrzucił na bok. – Myślałam, że się popłaczesz, kiedy oblałam cię colą.
Szatyn uśmiechnął się kpiąco do Carmen i zaczął się do niej przybliżać. Z każdym jego kolejnym krokiem, Bennett wycofywała się i w końcu zatrzymała się na ścianie. Bieber oparł się jedną dłonią o kafelki, a drugą położył na biodrze dziewczyny, wywołując tym samym dreszcze na jej ciele. Posłał blondynce szelmowski uśmieszek i przybliżył twarz do twarzy Carmen.
- Chrzanić to – mruknęła Bennett, nie mogąc dłużej wytrzymać tworzącego się między nimi napięcia. Złapała Justina za koszulkę i przyciągnąwszy go do siebie, zachłannie wpiła się w jego usta.
Bieber wsunął język pomiędzy wargi dziewczyny i przypierając mocniej do ściany, złapał ją za uda i uniósł do góry, dzięki czemu mogła opleść nogami jego biodra. Czuł na twarzy przyspieszony oddech blondynki, co tylko bardziej go nakręcało. Pogłębił jeszcze bardziej pocałunek, zacisnął dłonie na pośladkach Carmen i głośno westchnął, kiedy przygryzła koniuszek jego języka, którym penetrował jej jamę ustną. Podniecenie wzrastało w nim z każdą kolejną sekundą i każdym kolejnym pocałunkiem, a jego serce biło coraz mocniej i szybciej. Czując ukłucie po lewej stronie klatki piersiowej, na chwilę zamarł, licząc na to, że objaw zaraz minie.
- Wszystko w porządku? – zapytała przerażona Carmen, przyglądając się bladej twarzy Justina. Kiedy puścił jej nogi, bezszelestnie zeskoczyła na podłogę i przejechała dłonią po policzku szatyna. – Jeszcze zawału serca przeze mnie dostaniesz – zaśmiała się i złożyła na jego ustach czuły pocałunek.
- Wybacz, nie brałem dzisiaj leków – wyjaśnił, przeczesując palcami włosy.
- Nie masz za co przepraszać – uśmiechnęła się szeroko i dając mu kuksańca w bok, podeszła do swojej torby. – Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blady.
- Ta, już lepiej.
Justin złapał Cameron za rękę i przyciągnąwszy ją do siebie, złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Kiedy się od niej odsunął, uśmiechnął się szeroko i skinął głową w stronę drzwi. Przed wyjściem upewnili się, że nikogo nie ma na korytarzu i śmiejąc się z całej tek sytuacji, opuścili męską toaletę, w ogóle nie zwracając uwagi na stojącą za jednym z filarów brunetkę.


2
Wbiegł na boisko i od razu zatrzymał wzrok na stojącym pośród ludzi ojcu. Jeremy pomachał do syna i uśmiechnął się dumnie, nie mając zielonego pojęcia, że Justin został odsunięty od bycia liderem drużyny i o mało co nie wyleciał z niej na zbity pysk. Chłopak pomachał do zgromadzonych kibiców i puścił oczko do stojącej niedaleko niego Carmen, która zawsze machała pomponami razem z pozostałymi cheerleaderkami. Tego wieczoru wyglądała zjawiskowo i Justin już sam nie wiedział, czy to przez sytuację, która miała miejsce w męskiej toalecie, czy może wcześniej nie dostrzegał tego, jak piękną dziewczyną jest Carmen.
- Okay, zbierzcie się tutaj – powiedział przejęty Braun, przywołując gestem ręki chłopaków. Wszyscy podeszli do trenera i stanęli w kółeczku niczym dzieci w przedszkolu, gdy opiekunka rozpoczyna zabawę. – Pamiętacie, co ćwiczyliśmy dzisiaj na treningu?
Skinęli posłusznie głowami, chociaż tak naprawdę co drugi z chłopaków nie miał zielonego pojęcia, o czym mówi do nich Braun. Zwykle wszystko spadało na barki Justina i teraz każdy z nich obawiał się, że nie dadzą bez niego rady, zwłaszcza, że Scooter w każdej chwili może zdjąć go z boiska, bo na przykład spojrzy na kogoś nie tak, ja powinien.
Po krótkim omówieniu strategii, chłopcy rozbiegli się po boisku, zajmując odpowiednie pozycje. Justin posłał Christianowi znaczące spojrzenie i uśmiechnął się półgębkiem, namierzając wzrokiem stojącego niedaleko niego Marcusa, który był nieco za niski, by móc zostać automatycznie rozgrywającym. Justin wciąż nie mógł uwierzyć, że ten idiota został nowym kapitanem drużyny, bo niby w czym był lepszy od chociażby Christiana, który siedzi w koszykówce odkąd skończył siedem lat? Bieber o wiele bardziej wolałby, żeby to właśnie jego bliski kumpel zajął jego miejsce, a nie jakieś dziecko z czarnymi włosami, które pewnie tnie się żyletką w samotne wieczory.
Wraz z gwizdkiem sędziego i dotknięciem piłki przez przeciwnika rozpoczął się jeden z najważniejszych meczy dla drużyny Kuguarów, którzy tego wieczora walczyli o pierwsze miejsce i ogromny puchar.


3
Przelotnie spojrzał na tablicę wyników i zagryzł nerwowo wargi, uświadamiając sobie, że właśnie przegrywają kilkoma punktami. Justin przysiągł sobie, że jeśli Marcus nie doprowadzi ich drużyny do zwycięstwa, to gorzko tego pożałuje. Gdy piłka znalazła się w rękach szatyna, kozłując ją, zaczął biec w stronę kosza. Nim jednak znalazł się w odległości, z której mógłby bez problemu do niego trafić, zawodnik z drużyny przeciwnej zastąpił mu drogę i jedyną możliwością było podanie do innego chłopaka. Widział kątem oka stojącego na czystej pozycji Marcusa, ale nie zamierzał do niego rzucać. Na swój cel obrał Christiana, jednak nim blondyn zdążył wybiec przed zasłaniającego go przeciwnika, ten przejął piłkę i uciekł z nią w stronę kosza Kuguarów.
- Bieber, czemu nie podałeś do mnie?! – wrzasnął zdenerwowany Marcus, wymachując rękoma na wszystkie strony.
- Śmieciom nie podaję! – odkrzyknął Justin, uśmiechając się kpiąco do bruneta.
- W takim razie, co ty robisz w tej drużynie?! – zaśmiał się szyderczo Stein, poprawiając przydługą grzywkę.
Tyle wystarczyło, by do końca wyprowadzić Justina z równowagi. Nie zważając na fakt, że patrzy się na nich tyle osób, podszedł do Marcusa i popchnął go, przez co ten stracił równowagę i upadł na twardy parkiet.
- Do cholery, Justin! – krzyknął zdenerwowany Braun, podbiegając do chłopaków. – Siadasz na ławce i do końca meczu nie waż mi się pojawić na boisku! – zwrócił się do Justina, który na te słowa otworzył szeroko oczy ze zdumienia i zaczął się głupio śmiać, mając nadzieję, że to tylko żart ze strony trenera. – Marc, nic ci nie jest? – zapytał przejęty, ignorując Biebera i pochylając się nad poszkodowanym brunetem.
- Trochę mnie łokieć boli, ale dam radę grać. Potrzebuję tylko krótkiej przerwy – wymruczał Stein, podnosząc się z podłogi.
- Nie możesz mnie posadzić na ławce! Beze mnie ta drużyna przegra! – krzyknął przejęty Justin, w którego oczach pojawiły się łzy. Już nawet nie zwracał uwagi na krzyczących ludzi zgromadzonych na trybunach. Jedyne o czym wtedy myślał, to to by nie zawieść własnego ojca. Wiedział, że Jeremy pokładał w nim wielkie nadzieje i taka sytuacja sprawi, że przestanie wierzyć we własnego syna. – Braun, do cholery!
- Nie mów do mnie takim tonem! – powiedział zdenerwowany mężczyzna, grożąc chłopakowi palcem wskazującym. Dźgnął go w klatkę piersiową i pokręcił głową z niedowierzaniem. – To był test, a ty go oblałeś. Teraz siadaj na ławce i nie dyskutuj!
Bieber zacisnął usta w wąską linię i wziął głęboki wdech, starając się nie rozkleić na oczach tych wszystkich ludzi. Miał cichą nadzieję, że chociaż Christian okaże się na tyle kompetentny, by doprowadzić drużynę do zwycięstwa.


4
W samochodzie panowała nieprzyjemna atmosfera, która powoli wyprowadzała Justina z równowagi. Zupełnie, jak Marcus podczas pierwszej połowy meczu. To miał być jego wieczór, a ten pajac wszystko zepsuł. Bieber chciał z całych sił udowodnić zgormadzonym ludziom, że Stein nie nadaje się na bycie kapitanem drużyny. Ba! On w ogóle nie nadawał się na koszykarza, a co dopiero na przywódcę tych nierozgarniętych chłopaków. Tylko Justin był w stanie doprowadzić ich na szczyt, ale został zepchnięty ze skały przez własnego trenera, który przecież od samego początku był dla niego mentorem i wzorem do naśladowania. Braun, tak samo jak Justin, nie zrezygnował z koszykówki i pomimo kontuzji kolana, która uniemożliwiła mu dalsze granie, nie poddał się i został trenerem, bo tylko w ten sposób mógł być blisko tego, co tak bardzo kochał.
- Jestem rozczarowany twoim zachowaniem, Justin – powiedział po dłuższej chwili milczenia Jeremy, zaciskając mocno dłonie na kierownicy.
Chłopak spojrzał na niego niepewnie i zatrzymał wzrok na silnych rękach ojca, które aż pobielały od zaciskania się na kierownicy. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Bywały chwile, że po prostu bał się odezwać do własnego ojca, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaki potrafi być, kiedy się zdenerwuje.
- Ten skurwiel odebrał mi moją drużynę. Co miałem zrobić? – zapytał w końcu rozgoryczony szatyn, nie panując kompletnie nad emocjami.
- Nie, to ty sprawiłeś, że ją straciłeś – odpowiedział Jeremy, patrząc na swojego syna.
Justin zagryzł usta w wąską linię i wziął kilka głębokich wdechów, zastanawiając się nad tym, co powiedział ojciec. Czyżby choroba serca była winą tego siedemnastolatka? Może sam o nią prosił? Może codziennie wieczorem modlił się do Boga, żeby zesłał na niego i jego serce jakąś wymyślną chorobę? Nie, ona sama do niego przyszła i gdyby mógł wyrwałby sobie ten mięsień z klatki, byleby tylko móc wrócić do tego, co było kiedyś.
- Nie tak cię wychowałem – odezwał się ponownie Jeremy, patrząc zawistnym wzrokiem na Justina.
- Mówisz tak, jakbyś kiedykolwiek mnie wychowywał! – krzyknął chłopak, nie mogąc dłużej znieść oskarżeń ojca. Spojrzał szklistymi oczyma na mężczyznę i gdy samochód zatrzymał się na czerwonym świetle, pociągnął za klamkę i otworzył drzwi na oścież.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał zaskoczony Jeremy, przyglądając się poczynaniom nastolatka.
- Muszę się przejść – mruknął szatyn, wysiadając z samochodu.
Zatrzasnął za sobą drzwi i szybko wszedł na chodnik, chcąc uniknąć zderzenia z innym pojazdem. Ostatni raz spojrzał przez ramię na siedzącego w aucie ojca i zniknął w ciemnym zaułku pomiędzy dwoma starymi kamienicami. Oparł się plecami o wilgotną ścianę i osunął się po niej na ziemię. Nienawidził go. Tak cholernie mocno go nienawidził. Tylko Jeremy potrafił sprawić, że czuł się, jak śmieć, którego nawet nie warto deptać.
Czując gromadzące się w oczach łzy, pociągnął cicho nosem i oparł głowę na dłoni, odwracając wzrok w stronę ulicy, na której jeszcze chwilę wcześniej stał samochód Jeremiego. Kiedy pojedyncza łza spłynęła po policzku Justina, nawet nie próbował jej ścierać. Chciał to w końcu z siebie wyrzucić. Przez tak długi czas był twardy, że w końcu musiał nadejść ten moment bezsilności. Pociągnął cicho nosem i przeczesał palcami wilgotne od mżawki włosy. Odchylił głowę i rozchylił lekko usta, przez które zaczął powoli oddychać, chcąc choć trochę się uspokoić.
Drżącą ręką wyjął z kieszeni spodni komórkę i odczytał smsa od Carmen. Pytała czy wszystko u niego w porządku i że gdyby coś, to może się jej wygadać. Justin uśmiechnął się pod nosem i wcisnął przycisk ‘odpisz’. Kompletnie nie wiedział, co może jej powiedzieć, bo przecież nie wyjawi jej prawdy. Wyszedłby na kompletnego idiotę, gdyby przyznał się, że właśnie siedzi na mokrej ziemi i płacze, jak dzieciak, bo ojciec okazał się być skończonym sukinsynem, który nawet nie potrafi rozmawiać z własnym synem. Odpisał jedynie, że wszystko u niego w porządku i nie czekając na raport dostarczenia, podniósł się z mokrego chodnika. Otrzepał spodnie z brudu i ścierając z policzków łzy, ruszył przed siebie. Nie mając lepszego pomysłu, postanowił wrócić do domu, by nie narażać organizmu na dalsze wychłodzenie.
Gdy tylko znalazł się przed potężną willą, doprowadził się do porządku i wszedł do środka, starając się nie narobić zbyt wielkiego hałasu. Zdjął buty w przedpokoju i czym prędzej ruszył w stronę prowadzących na pierwsze piętro schodów. Kątem oka zobaczył siedzącego w salonie Jeremiego, ale nawet nie powiedział ‘dobranoc’. Uciekł do swojego pokoju i gdy tylko zamknął za sobą drzwi, rzucił się na ogromne łóżko, zrzucając z niego niepotrzebne rzeczy. Czuł się nieco lepiej, ale mimo wszystko w dalszym ciągu miał żal do swojego ojca o to, że nie potrafił go nawet wesprzeć po przegranym meczu.
- Justin? – zapytała cichutko Jazzy, zaglądając niepewnie do pokoju swojego brata. Chłopak spojrzał na nią czerwonymi oczami i zmarszczył pytająco czoło. Mimo wszystko skinął głową i poklepał dłonią miejsce na materacu obok siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i podeszła do łóżka. – Namalowałam ci coś – powiedziała, kładąc na pościeli kartkę, na której widniał narysowany niezwykle starannie żółty puchar. – Dla mnie zawsze jesteś zwycięzcą. – Jazzy pocałowała starszego brata w policzek i chichocząc pod nosem, uciekła z jego pokoju.
- Chociaż dla ciebie… - wymruczał pod nosem chłopak, przyglądając się uważnie rysunkowi.
Nawet nie zauważył, kiedy w jego oczach pojawiły się łzy, a on kolejny raz w ciągu ostatniej godziny do reszty się posypał.


| CZWARTY | PIĄTY | SZÓSTY |




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz