piątek, 20 lipca 2012

Rozdział czwarty

1
Spojrzał we wsteczne lusterko i upewniwszy się, że Jazzy jest zapięta pasem i siedzi bezpiecznie w foteliku, odpalił silnik i zjechał z podjazdu, uważając, by nie zahaczyć zderzakiem o stojący niedaleko kosz na śmieci. Nim na dobre ruszył w stronę przedszkola siostry, wyjął ze schowka płytę Linkin Park i umieścił ją w odtwarzaczu. Kiedy z głośników popłynęła doskonale znana mu piosenka Papercut, zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i ruszył z piskiem opon spod domu. Co chwilę zerkał na siedzącą z tyłu siostrę, której głowa poruszała się w rytm piosenki, co wywoływało uśmiech na jego bladej z niewyspania twarzy.
Sen długo nie przychodził do niego tej nocy. Przewracał się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniej pozycji. W końcu położył się na wznak i zmęczonymi oczami wpatrywał się w granatowy sufit, który w środku nocy zdawał się być czarny. Chciał, żeby mroczna otchłań pochłonęła go w całości, jednak ona wciąż się nie pojawiała. Był tak zdesperowany, że nawet zaczął liczyć barany, ale to nie przyniosło żadnego skutku, a chyba tylko wszystko pogorszyło. W końcu włożył do uszu słuchawki, włączył płytę Slasha i dopiero wtedy udało mu się zasnąć. Niestety nie na długo, bo już trzy godziny później rozbrzmiał dźwięk ustawionego w telefonie budzika.
Zatrzymał samochód na parkingu przed przedszkolem i wysiadł z pojazdu, zerkając przy okazji na siedzące przed budynkiem kobiety. Spotykał je za każdym razem, kiedy odwoził Jazzy do przedszkola i zawsze zaczepiły go, by spytać, jak się miewa on, albo Pattie, bo na przykład dawno jej nie widziały. Każdy pretekst jest dobry do rozpoczęcia rozmowy z przystojnym nastolatkiem, który w dodatku od dłuższego czasu nie miał dziewczyny i w ich oczach rzuca się na wszystko, co nie ucieka na drzewo. Justin posiadał swoją godność i z pewnością nie zainteresowałby się ochłapami, których nikt inny nie chciał.
Pomógł Jazzy wysiąść z mustanga i zamknął za nią drzwi. Za każdym razem, kiedy musiał zakluczać je ręcznie, a nie za pomocą pilota, miał ochotę zadzwonić do ojca i kazać kupić nowszy model samochodu, jednak sam chciał taki z ’69, więc wiedział, że Jeremy i tak nie zgodziłby się na nowe auto.
- Nie chcę tam iść – powiedziała rozżalona Jazzy, kiedy Justin prowadził ją do przedszkola. Zaparła się z całych sił i pociągnęła brata za rękę. – Proszę!
Chłopak zatrzymał się w połowie drogi do drzwi i kucnął naprzeciwko dziewczynki. Poprawił kurteczkę czterolatki, która zsunęła się z jej ramion i uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie, jak sam urządzał mamie sceny, gdy przychodził czas pójścia do przedszkola. Po kilku takich akcjach, Pattie zdecydowała, że nie ma najmniejszego sensu codziennie męczyć się z płaczącym Justinem i w zamian za to zawoziła go do swoich rodziców. Dziadkowie chłopaka byli już wtedy na emeryturze, więc mogli bez przeszkód zajmować się ukochanym i jedynym wnukiem. Teraz, gdyby mieszkali w dalszym ciągu w Montrealu, pewnie nie odmówiliby opieki nad Jazzy.
- Powiedzieć ci coś w tajemnicy? – zapytał szatyn, poprawiając kokardki przy warkoczykach Jazzy. Chlipiąc pod nosem, skinęła głową i spojrzała smutnym wzrokiem na brata. – Też nie lubiłem chodzić do przedszkola. Codziennie urządzałem mamie sceny, aż w końcu zrezygnowała. Ty jednak jesteś grzeczniejsza ode mnie, prawda? – uśmiechnął się, ścierając kciukami płynące po policzkach dziewczynki łezki. Jazzy skinęła głową i pociągnęła cicho nosem. – Właśnie, dlatego pójdziesz do przedszkola i pokażesz im wszystkim, kto tutaj rządzi.
- Dobrze! – wykrzyknęła, odzyskując uśmiech. Przybiła bratu piątkę i starła z policzków resztki łez.
Justin uśmiechnął się szeroko i podniósł się do pionu. Złapał siostrę za rączkę i razem z nią wszedł do budynku, by dopilnować nierozgarniętą czterolatkę. Oparł się plecami o parapet skąd miał dobry widok na przebieralnię. Jazzy podeszła do swojej szafki, wyjęła z niej worek z zamiennymi trampkami i usiadła na niskiej ławeczce. Chłopak zaśmiał się pod nosem, widząc, jak siostra siłuje się z przylepcami i uśmiechnął się dumnie, gdy nareszcie zmieniła obuwie.
Czasami zastanawiał się skąd bierze się w nim ten zalążek nienawiści do Jazzy. Nie zawsze jest dla niej tak miły, jak tego dnia. Bywają chwile, że ma ochotę ją wywieźć na drugi koniec świata i tam zostawić. Mimo wszystko to nie zmieniłoby faktu, że jest jego siostrą i jakby nie było, kocha tego szkraba. Może nie zawsze okazuje jej miłość, ale ta czterolatka wie więcej niż mogłoby się mu wydawać.
W pewnym momencie Justin usłyszał chłopięcy śmiech i krzyki swojej siostry. Rozejrzał się dookoła i zatrzymał wzrok na stojącej niedaleko swojej szafki Jazzy, która próbowała odebrać jakiemuś dzieciakowi worek ze swoimi butami. Nastolatek podszedł do nich i nim chłopczyk zdążył zareagować, wyrwał mu z dłoni własność Jazzy, a później kazał jej ją odłożyć na miejsce.
- Posłuchaj mnie, dzieciaku – powiedział zdenerwowany Justin, kucając przy chłopczyku. – Jazzy to moja siostra i jeśli jeszcze raz usłyszę, albo zobaczę, że jej dokuczasz, to skończysz jako flaga ma maszcie przy moim liceum, rozumiesz? – wysyczał, patrząc hipnotyzująco w oczy czterolatka.
- Tak, proszę pana. To się już więcej nie powtórzy – powiedział wystraszony chłopczyk, powstrzymując z ledwością napływające do oczu łzy.
- Mam nadzieję. Teraz przeproś Jazzy i zmykaj na salę – dodał Justin, podnosząc się do pionu. Założył ręce na torsie i spojrzał wymownie na chłopczyka, który automatycznie odwrócił się na pięcie i podszedł do Jazzy, która stała z boku i przyglądała się całej sytuacji. Gdy przeprosił dziewczynkę, Justin uśmiechnął się triumfalnie i ruszył ku wyjściu z przedszkola.
- Justin! – krzyknęła za nim Jazzy. Chłopak zatrzymał się w połowie kroku i odwrócił przodem do siostry. Dziewczynka podbiegła do niego i kiedy przykucnął, rzuciła mu się na szyję, prawie przewracając go na ziemię. – Dziękuję. Jesteś najlepszy! – powiedziała i na pożegnanie pocałowała brata w policzek, a później pobiegła na salę, gdzie czekały na nią pozostałe dzieciaki.


2
Usiadł wygodnie w stojącym naprzeciwko Brauna fotelu i uśmiechnął się półgębkiem do trenera. Gdy tylko wszedł do szkoły, usłyszał od Christiana, że Scooter chce z nim koniecznie porozmawiać przed obywającym się po lekcjach treningiem. Przez cały dzień Justin zastanawiał, o co może chodzić Braunowi i w duchu modlił się, by nie wyrzucił go z drużyny.
- Wezwałem cię do siebie, bo chyba musimy wyjaśnić sobie parę spraw – powiedział mężczyzna, przyglądając się uważnie szatynowi. – Jak się zapewne domyślasz, chodzi o Marcusa i całą tę sytuację z grożeniem mu, że jeśli nie odejdzie z drużyny, to ty go zabijesz.
- Nic takiego mu nie mówiłem – wymruczał zdenerwowany Justin, skubiąc palcami wystającą ze szwu spodni nitkę. Przeniósł wzrok na trenera i wzruszył ramionami. – Szkoda, że wierzysz Marcusowi, a nie mnie. To trochę boli, zwłaszcza, że nigdy cię nie zawiodłem. Robiłem zawsze to, czego oczekiwałeś. Przychodziłem na kilkugodzinne treningi, a teraz okazuje się, że jakiś typek jest lepszy ode mnie. A co stało się z obietnicami, że doprowadzisz mnie prosto na sale treningowe najlepszych drużyn NBA?
- Justin, nie patrz na to w ten sposób – przerwał mu Braun, bojąc się, że to wszystko zajdzie za daleko. – Doskonale wiesz, że jesteś naprawdę dobrym zawodnikiem, ale ostatnio coś złego zaczęło się z tobą dziać i wolałbym, żebyś zrobił sobie od tego wszystkiego przerwę. Za dwa tygodnie zaczynają się wakacje. Odpoczniesz przez ten czas, a kiedy zacznie się szkoła, zastanowimy się, co robić dalej.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie wiesz, czy po wakacjach przyjmiesz mnie z powrotem do drużyny? – Justin spojrzał szeroko otwartymi oczami na trenera i w ostatnim momencie powstrzymał się przed wybuchnięciem złością, co tylko pogorszyłoby jego i tak kiepską sytuację.
- Nie chcę ci robić zbędnej nadziei. Jeśli Marcus się sprawdzi, to…
- Weźmiesz go zamiast mnie… Rozumiem. – Justin uśmiechnął się kpiąco i przeczesał palcami włosy, które tego dnia postawione były na wosku. – Mogę chociaż zostać w drużynie do wakacji?
- Tak, ale nie jako lider.
- Wiem – rzucił chłopak, starając się brzmieć beztrosko. Tak naprawdę wszystko się w nim gotowało i gdyby nie fakt, że w głowie uknuł sobie plan zemsty na Marcusie, pewnie zacząłby się wydzierać i na koniec wyszedłby z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. – Chcę po prostu zagrać z drużyną te dwa ostatnie mecze nim na dobre mnie wywalisz.
- Justin… - zaczął posępnie Braun, domyślając się, że chłopak chce w nim wywołać wyrzuty sumienia. – Zrozum, że tak postanowił dyrektor. Ma już dość twoich wybryków i cudem udało mi się przekonać go, żeby nie wywalał cię z drużyny. Powiedział jednak, że nie możesz dłużej reprezentować naszej szkoły.
- Dlatego zostanę zwykłym pachołkiem? – zaśmiał się kpiąco Bieber, zakładając ręce na torsie. – Okay, nieważne – dodał, widząc, że trener chce coś powiedzieć. – Mogę iść się przebrać? – zapytał, podnosząc się z fotela. Braun przyglądał mu się przez chwilę i w końcu skinął głową na znak zgody. – Do zobaczenia na boisku!


3
Podał piłkę stojącemu naprzeciwko niego Christianowi i spojrzał na Brauna, który próbował ignorować jego morderczy wzrok. Justin wiedział doskonale, że po kilku przegranych meczach, Scooter przyjdzie do niego i będzie błagał na kolanach, żeby wrócił do drużyny, która bez takiego lidera, jakim był Bieber nie ma najmniejszych szans na wygranie z innymi szkołami. Jeszcze pożałują tego, że odwrócili się od Justina, a on dopilnuje, by Marcus nie sprawdził się jako lider zespołu.
- Podzielcie się dowolnie na dwie drużyny – powiedział po krótkiej rozgrzewce Braun i posłał Justinowi znaczące spojrzenie, przy okazji wskazując palcem na Marcusa. – Wy dwoje zagracie razem. Chcę zobaczyć, jak idzie wam współpraca drużynowa.
Bieber uśmiechnął się kpiąco pod nosem i stanął obok Marcusa, który odwzajemnił uśmieszek i zgarnął jako pierwszy podaną przez Brauna piłkę. Christian posłał kumplowi znaczące spojrzenie i przeszedł na tył, gdzie miał czekać na rozwinięcie akcji pomiędzy Justinem a Marcusem. Wszyscy doskonale wiedzieli, że ten i tak nic nie znaczący mecz będzie rozgrywał się właśnie pomiędzy tą dwójką. Bieber zechce udowodnić wszystkim, że Stein nie nadaje się na kapitana drużyny i daleko z nim nie zajdą.
- Podaj do Justina! – krzyknął przejęty Braun, który zachowywał się, jakby to był prawdziwy mecz.
Chłopcy byli już przyzwyczajeni do tego, że Scooter przeżywa wszystko dwa razy bardziej niż inni, dlatego w ogóle się tym nie przejęli i grali tak, jakby im się w ogóle nie chciało. Wszyscy poruszali się niczym muchy w smole, obserwując rozgrywki pomiędzy Justinem a Marcusem. Gdy piłka dostała się w ręce szatyna, kozłując ją, zaczął przemieszczać się w stronę kosza.
- Podaj do mnie! – krzyknął Marcus, jednak Bieber zignorował jego polecenie i omijając napastników z przeciwnej drużyny, dostał się pod kosz, a później umieścił piłkę w obręczy. – Mówiłem, że masz do mnie podać! Byłem na czystej pozycji! – wrzasnął wściekły Stein, patrząc morderczym wzrokiem na Justina, który tylko uśmiechnął się kpiąco i wzruszył ramionami, jakby nigdy nic. – Następnym razem wykonuj polecenia lidera!
Szatyn zacisnął ze złości dłonie w pięści i z całych sił powstrzymał się przed skomentowaniem wypowiedzi Marcusa. Nie chciał zostać wyrzuconym z sali, a wiedział, że to właśnie mu grozi za złe sprawowanie na boisku. Uśmiechnął się wrednie do Marcusa i przejął rzucaną przez przeciwnika piłkę. Odrzucił ją Christianowi i gdy znalazł się na czystej pozycji, gwizdnął na kumpla i złapał pewnie pomarańczowy przedmiot, który wrócił do niego szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Przekozłował ją pod kosz i ponownie umieścił w obręczy, zdobywając dla drużyny kolejne punkty.
- Ssij Stein! Ponoć jesteś w tym niezły! – zaśmiał się szyderczo Justin, przybijając Meyerowi piątkę. Brunet spojrzał spod byka na Biebera i wymruczał coś pod nosem. – Słucham? Mówisz, że twój chłopak jest w tym lepszy? Nie będę się kłócił, w końcu to on przed tobą klęczy!
- Justin! Skończ! – wrzasnął Braun, posyłając chłopakowi znaczące spojrzenie.
- Ja nawet nie zacząłem… - zaśmiał się pod nosem szatyn i wzruszył ramionami. Widząc minę trenera, uniósł ręce w geście poddania i ukłonił się ironicznie przed Marcusem. – Wybacz, o panie!
- Możemy skończyć ten kabaret? – zapytał obruszony Stein, zakładając ręce na torsie.
- Kabaret to ty masz w domu, kiedy stajesz przed lustrem i próbujesz zrobić coś ze swoją twarzą! – zakpił Bieber, jednak zaraz się uspokoił, zdając sobie sprawę z tego, że trochę zaczyna przeginać i Scooter powoli traci cierpliwość. – Tak, wracajmy do gry.
Justin pozwolił Marcusowi przejąć piłkę kilka razy, jednak w końcu nie wytrzymał i wskoczył przed niego, gdy jeden z chłopaków podał mu piłkę. Przez przypadek (albo i nie) trącił bruneta łokciem w brzuch i powalił go jednym ciosem na twardy parkiet. Nawet nie zwrócił na niego większej uwagi, tylko podbiegł pod kosz i po dwutakcie umieścił piłkę w obręczy. Zadowolony z siebie rozejrzał się po boisku i na widok leżącego na ziemi Marcusa uśmiechnął się przelotnie.
- Justin, na dzisiaj kończysz grę – powiedział groźnie Braun, sprawdzając, czy Steinowi nic poważnego się nie stało.
- Ale…
- Bieber, do szatni! – krzyknął mężczyzna, tracąc zapas cierpliwości.
Szatyn cisnął przed siebie piłką i klnąc na wszystkich po kolei, ruszył w stronę wyjścia z sali gimnastycznej. Pokonał szybko schody i wyszedł z hali, trzaskając za sobą drzwiami. Ze złości kopnął stojący w korytarzu kosz, który przeleciał kawałek i zatrzymał się z hukiem na ścianie, zostawiając na niej kilka wgnieceń. Wszedł do pustej szatni i w ostatnim momencie powstrzymał się przed porozrzucaniem po niej rzeczy chłopaków. Zdjął z siebie wilgotną koszulkę i cisnął ją w stronę swojej szafki.
- Nikt nie będzie mną pomiatał – wysyczał do samego siebie, zakładając T-Shirt z nadrukowanym na przedzie logo Guns N' Roses. Zmienił spodenki na dżinsy od Armaniego i przejrzał się w wiszącym na ścianie lustrze. – Jeszcze pożałujesz, ty jebany śmieciu – dodał, wrzucając do plecaka ubrania. Przerzucił torbę przez ramię i wyszedł z pomieszczenia, obwieszczając to głośnym trzaśnięciem drzwiami.


4
Zaparkował na podjeździe przed domem i wysiadł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Spojrzał na zachmurzone niebo i jęknął cicho, kiedy na głowę spadło mu kilka kropel deszczu. Planował pójść pobiegać po parku, jednak w tej sytuacji nie pozostało Justinowi nic innego, jak pozostanie w domu i zajęcie się czytaniem książki, którą ostatnio kupił w księgarni. Zabrał z tylnego siedzenia plecak i ruszył ku wejściu do domu.
- Cześć Just! Spójrz na moje gumiaki! – zawołała za nim Jazzy i wskoczyła do ogromnej kałuży, która z pewnością utworzyła się po południowej ulewie. Przerażonym wzrokiem spojrzała, jak brudna woda ochlapuje nowiutkie spodnie Justina, a twarz chłopaka momentalnie przybiera kolor purpury.
- Ja cię kiedyś zatłukę, ty durny bachorze! – wrzasnął zdenerwowany, kopiąc ze złości w stojący nieopodal rowerek Jazzy. Zdeptał z premedytacją wiszący przy kierownicy koszyczek i klnąc na siostrę, wszedł do domu, kolejny raz tego dnia trzaskając za sobą drzwiami.
- Co się dzieje? – zapytała zaskoczona Pattie, patrząc na wbiegającą do domu Jazzy, która zalewała się właśnie rzewnymi łzami. – Co jej zrobiłeś?
- Gówno! – odpowiedział Justin, wrzucając do szafy swoje buty. Kiedy z niej wypadły, zawarczał pod nosem i wkopał je ponownie do środka. – Zastanów się lepiej, co ty jej zrobiłaś! Zrujnowałaś jej życie! – spojrzał zawistnie na matkę i zacisnął dłoń na ramieniu plecaka. – Czy wyście w ogóle o nas pomyśleli, kiedy postanowiliście wziąć rozwód?! Kurwa, ja wam tego nigdy nie wybaczę! NIGDY! – dodał i czym prędzej uciekł do swojego pokoju, gdzie miał nadzieję spędzić resztę tego beznadziejnego dnia.
Cisnął plecakiem w kąt sypialni i z głośnym westchnięciem rzucił się na swojego łóżko. Z kieszeni spodni wyjął komórkę i sprawdził skrzynkę odbiorczą, którą jak zwykle zapchały smsy od Christiana. Nie miał nawet siły mu odpisywać, dlatego odłożył telefon na bok. Gdy dłoń Justina dotknęła leżącej na kołdrze kartki, uniósł się na łokciach i spojrzał na kolorowy rysunek, który z pewnością wykonała Jazzy, bo tylko ona nie potrafi nie wyjeżdżać poza kontury. Justin wziął do ręki kartkę i siadając na łóżku, uważnie przyjrzał się obrazkowi. Domyślił się, że jest na nim on sam, a obok niego stoi uśmiechnięta od ucha do ucha mała dziewczynka.
W momencie poczuł, jak do oczu napływają mu łzy, a w gardle rośnie wielka gula. Podniósł się z łóżka i po cichu wyszedł z pokoju, starając się nie zdradzić swoich zamiarów. Zapukał cicho do drzwi sypialni Jazzy i mimo braku zaproszenia, wszedł do środka. Czterolatka siedziała na swoim wielkim łóżku i bawiła się grzecznie szmacianymi lalkami. Justin przypomniał sobie, jak jeszcze niedawno biegał po mieście i szukał w sklepach zabawkowych właśnie takich lalek, na których punkcie Jazzy miała fioła.
- Mogę? – zapytał niepewnie, wskazując wolne miejsce na łóżku. Jazzy skinęła głową i wróciła do zabawy, co chwilę zerkając na swojego brata. – Dziękuję za rysunek…
- Nie ma za co – wymruczała pod nosem, poprawiając grzywkę w ten zabawny sposób, który podpatrzyła u Justina. – Dzisiaj rysowaliśmy w przedszkolu osoby, które kochamy.
- Dlaczego narysowałaś mnie? – chłopak spojrzał szeroko otwartymi oczami na czterolatkę i uśmiechnął się lekko, czując przyjemne bicie serca.
- Bo tylko ty poświęciłeś trzy godziny, żeby znaleźć te lalki – wyjaśniła i uśmiechnęła się promiennie, sprawiając, że wszelkie troski przestały mieć dla Justina jakiekolwiek znaczenie.
- Przeprasza za ten rowerek – powiedział cicho, biorąc do ręki szmaciankę. Przyjrzał się jej uważnie i uśmiechnął pod nosem, oddając ją siostrze. – Naprawię ten koszyczek, albo kupię ci nowy – dodał, zerkając na Jazzy, która tylko skinęła głową i odłożyła na bok zabawki. Przybliżyła się do Justina i mocno się do niego przytuliła. – Za co to? – zaśmiał się uroczo, zaciągając się przyjemnym zapachem truskawkowej kaszki dla dzieci, od której Jazzy była uzależniona.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami i jeszcze bardziej przylgnęła do Justina. Bycie starszym bratem miało dla niego jeden wielki plus: mógł się od tej czterolatki tak wiele nauczyć, jednak mimo to czasami nie potrafił docenić tego, że to czego tak bardzo potrzebuje w swoim życiu, jest dosłownie w jego ramionach. Tylko ta czterolatka widziała w nim człowieka, a nie potwora, jakim był w oczach innych ludzi. Tylko Jazzy kochała go takim, jakbym był i dostrzegała w swoim bracie tylko te dobre strony.
Tylko dlaczego tak trudno było mu to wszystko docenić?


| TRZECI | CZWARTY | PIĄTY


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz