1
Spojrzał we wsteczne lusterko i
upewniwszy się, że Jazzy jest zapięta pasem i siedzi bezpiecznie w foteliku,
odpalił silnik i zjechał z podjazdu, uważając, by nie zahaczyć zderzakiem o
stojący niedaleko kosz na śmieci. Nim na dobre ruszył w stronę przedszkola
siostry, wyjął ze schowka płytę Linkin Park i umieścił ją w odtwarzaczu. Kiedy
z głośników popłynęła doskonale znana mu piosenka Papercut, zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i ruszył z piskiem
opon spod domu. Co chwilę zerkał na siedzącą z tyłu siostrę, której głowa
poruszała się w rytm piosenki, co wywoływało uśmiech na jego bladej z
niewyspania twarzy.
Sen długo nie przychodził do
niego tej nocy. Przewracał się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie
odpowiedniej pozycji. W końcu położył się na wznak i zmęczonymi oczami
wpatrywał się w granatowy sufit, który w środku nocy zdawał się być czarny.
Chciał, żeby mroczna otchłań pochłonęła go w całości, jednak ona wciąż się nie
pojawiała. Był tak zdesperowany, że nawet zaczął liczyć barany, ale to nie
przyniosło żadnego skutku, a chyba tylko wszystko pogorszyło. W końcu włożył do
uszu słuchawki, włączył płytę Slasha i dopiero wtedy udało mu się zasnąć.
Niestety nie na długo, bo już trzy godziny później rozbrzmiał dźwięk
ustawionego w telefonie budzika.
Zatrzymał samochód na parkingu
przed przedszkolem i wysiadł z pojazdu, zerkając przy okazji na siedzące przed
budynkiem kobiety. Spotykał je za każdym razem, kiedy odwoził Jazzy do
przedszkola i zawsze zaczepiły go, by spytać, jak się miewa on, albo Pattie, bo
na przykład dawno jej nie widziały. Każdy pretekst jest dobry do rozpoczęcia
rozmowy z przystojnym nastolatkiem, który w dodatku od dłuższego czasu nie miał
dziewczyny i w ich oczach rzuca się na wszystko, co nie ucieka na drzewo.
Justin posiadał swoją godność i z pewnością nie zainteresowałby się ochłapami,
których nikt inny nie chciał.
Pomógł Jazzy wysiąść z mustanga i
zamknął za nią drzwi. Za każdym razem, kiedy musiał zakluczać je ręcznie, a nie
za pomocą pilota, miał ochotę zadzwonić do ojca i kazać kupić nowszy model
samochodu, jednak sam chciał taki z ’69, więc wiedział, że Jeremy i tak nie
zgodziłby się na nowe auto.
- Nie chcę tam iść – powiedziała
rozżalona Jazzy, kiedy Justin prowadził ją do przedszkola. Zaparła się z całych
sił i pociągnęła brata za rękę. – Proszę!
Chłopak zatrzymał się w połowie
drogi do drzwi i kucnął naprzeciwko dziewczynki. Poprawił kurteczkę
czterolatki, która zsunęła się z jej ramion i uśmiechnął się pod nosem,
przypominając sobie, jak sam urządzał mamie sceny, gdy przychodził czas pójścia
do przedszkola. Po kilku takich akcjach, Pattie zdecydowała, że nie ma
najmniejszego sensu codziennie męczyć się z płaczącym Justinem i w zamian za to
zawoziła go do swoich rodziców. Dziadkowie chłopaka byli już wtedy na
emeryturze, więc mogli bez przeszkód zajmować się ukochanym i jedynym wnukiem.
Teraz, gdyby mieszkali w dalszym ciągu w Montrealu, pewnie nie odmówiliby opieki
nad Jazzy.
- Powiedzieć ci coś w tajemnicy?
– zapytał szatyn, poprawiając kokardki przy warkoczykach Jazzy. Chlipiąc pod
nosem, skinęła głową i spojrzała smutnym wzrokiem na brata. – Też nie lubiłem
chodzić do przedszkola. Codziennie urządzałem mamie sceny, aż w końcu
zrezygnowała. Ty jednak jesteś grzeczniejsza ode mnie, prawda? – uśmiechnął
się, ścierając kciukami płynące po policzkach dziewczynki łezki. Jazzy skinęła
głową i pociągnęła cicho nosem. – Właśnie, dlatego pójdziesz do przedszkola i
pokażesz im wszystkim, kto tutaj rządzi.
- Dobrze! – wykrzyknęła,
odzyskując uśmiech. Przybiła bratu piątkę i starła z policzków resztki łez.
Justin uśmiechnął się szeroko i
podniósł się do pionu. Złapał siostrę za rączkę i razem z nią wszedł do
budynku, by dopilnować nierozgarniętą czterolatkę. Oparł się plecami o parapet
skąd miał dobry widok na przebieralnię. Jazzy podeszła do swojej szafki, wyjęła
z niej worek z zamiennymi trampkami i usiadła na niskiej ławeczce. Chłopak
zaśmiał się pod nosem, widząc, jak siostra siłuje się z przylepcami i
uśmiechnął się dumnie, gdy nareszcie zmieniła obuwie.
Czasami zastanawiał się skąd
bierze się w nim ten zalążek nienawiści do Jazzy. Nie zawsze jest dla niej tak
miły, jak tego dnia. Bywają chwile, że ma ochotę ją wywieźć na drugi koniec
świata i tam zostawić. Mimo wszystko to nie zmieniłoby faktu, że jest jego
siostrą i jakby nie było, kocha tego szkraba. Może nie zawsze okazuje jej
miłość, ale ta czterolatka wie więcej niż mogłoby się mu wydawać.
W pewnym momencie Justin usłyszał
chłopięcy śmiech i krzyki swojej siostry. Rozejrzał się dookoła i zatrzymał
wzrok na stojącej niedaleko swojej szafki Jazzy, która próbowała odebrać
jakiemuś dzieciakowi worek ze swoimi butami. Nastolatek podszedł do nich i nim
chłopczyk zdążył zareagować, wyrwał mu z dłoni własność Jazzy, a później kazał
jej ją odłożyć na miejsce.
- Posłuchaj mnie, dzieciaku –
powiedział zdenerwowany Justin, kucając przy chłopczyku. – Jazzy to moja
siostra i jeśli jeszcze raz usłyszę, albo zobaczę, że jej dokuczasz, to
skończysz jako flaga ma maszcie przy moim liceum, rozumiesz? – wysyczał,
patrząc hipnotyzująco w oczy czterolatka.
- Tak, proszę pana. To się już
więcej nie powtórzy – powiedział wystraszony chłopczyk, powstrzymując z
ledwością napływające do oczu łzy.
- Mam nadzieję. Teraz przeproś
Jazzy i zmykaj na salę – dodał Justin, podnosząc się do pionu. Założył ręce na
torsie i spojrzał wymownie na chłopczyka, który automatycznie odwrócił się na
pięcie i podszedł do Jazzy, która stała z boku i przyglądała się całej
sytuacji. Gdy przeprosił dziewczynkę, Justin uśmiechnął się triumfalnie i
ruszył ku wyjściu z przedszkola.
- Justin! – krzyknęła za nim
Jazzy. Chłopak zatrzymał się w połowie kroku i odwrócił przodem do siostry.
Dziewczynka podbiegła do niego i kiedy przykucnął, rzuciła mu się na szyję,
prawie przewracając go na ziemię. – Dziękuję. Jesteś najlepszy! – powiedziała i
na pożegnanie pocałowała brata w policzek, a później pobiegła na salę, gdzie
czekały na nią pozostałe dzieciaki.
2
Usiadł wygodnie w stojącym
naprzeciwko Brauna fotelu i uśmiechnął się półgębkiem do trenera. Gdy tylko
wszedł do szkoły, usłyszał od Christiana, że Scooter chce z nim koniecznie
porozmawiać przed obywającym się po lekcjach treningiem. Przez cały dzień
Justin zastanawiał, o co może chodzić Braunowi i w duchu modlił się, by nie
wyrzucił go z drużyny.
- Wezwałem cię do siebie, bo
chyba musimy wyjaśnić sobie parę spraw – powiedział mężczyzna, przyglądając się
uważnie szatynowi. – Jak się zapewne domyślasz, chodzi o Marcusa i całą tę
sytuację z grożeniem mu, że jeśli nie odejdzie z drużyny, to ty go zabijesz.
- Nic takiego mu nie mówiłem –
wymruczał zdenerwowany Justin, skubiąc palcami wystającą ze szwu spodni nitkę.
Przeniósł wzrok na trenera i wzruszył ramionami. – Szkoda, że wierzysz
Marcusowi, a nie mnie. To trochę boli, zwłaszcza, że nigdy cię nie zawiodłem.
Robiłem zawsze to, czego oczekiwałeś. Przychodziłem na kilkugodzinne treningi,
a teraz okazuje się, że jakiś typek jest lepszy ode mnie. A co stało się z
obietnicami, że doprowadzisz mnie prosto na sale treningowe najlepszych drużyn
NBA?
- Justin, nie patrz na to w ten
sposób – przerwał mu Braun, bojąc się, że to wszystko zajdzie za daleko. –
Doskonale wiesz, że jesteś naprawdę dobrym zawodnikiem, ale ostatnio coś złego zaczęło
się z tobą dziać i wolałbym, żebyś zrobił sobie od tego wszystkiego przerwę. Za
dwa tygodnie zaczynają się wakacje. Odpoczniesz przez ten czas, a kiedy zacznie
się szkoła, zastanowimy się, co robić dalej.
- Chcesz przez to powiedzieć, że
nie wiesz, czy po wakacjach przyjmiesz mnie z powrotem do drużyny? – Justin
spojrzał szeroko otwartymi oczami na trenera i w ostatnim momencie powstrzymał
się przed wybuchnięciem złością, co tylko pogorszyłoby jego i tak kiepską
sytuację.
- Nie chcę ci robić zbędnej
nadziei. Jeśli Marcus się sprawdzi, to…
- Weźmiesz go zamiast mnie…
Rozumiem. – Justin uśmiechnął się kpiąco i przeczesał palcami włosy, które tego
dnia postawione były na wosku. – Mogę chociaż zostać w drużynie do wakacji?
- Tak, ale nie jako lider.
- Wiem – rzucił chłopak, starając
się brzmieć beztrosko. Tak naprawdę wszystko się w nim gotowało i gdyby nie
fakt, że w głowie uknuł sobie plan zemsty na Marcusie, pewnie zacząłby się
wydzierać i na koniec wyszedłby z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. – Chcę
po prostu zagrać z drużyną te dwa ostatnie mecze nim na dobre mnie wywalisz.
- Justin… - zaczął posępnie
Braun, domyślając się, że chłopak chce w nim wywołać wyrzuty sumienia. –
Zrozum, że tak postanowił dyrektor. Ma już dość twoich wybryków i cudem udało
mi się przekonać go, żeby nie wywalał cię z drużyny. Powiedział jednak, że nie
możesz dłużej reprezentować naszej szkoły.
- Dlatego zostanę zwykłym
pachołkiem? – zaśmiał się kpiąco Bieber, zakładając ręce na torsie. – Okay,
nieważne – dodał, widząc, że trener chce coś powiedzieć. – Mogę iść się
przebrać? – zapytał, podnosząc się z fotela. Braun przyglądał mu się przez
chwilę i w końcu skinął głową na znak zgody. – Do zobaczenia na boisku!
3
Podał piłkę stojącemu naprzeciwko
niego Christianowi i spojrzał na Brauna, który próbował ignorować jego
morderczy wzrok. Justin wiedział doskonale, że po kilku przegranych meczach,
Scooter przyjdzie do niego i będzie błagał na kolanach, żeby wrócił do drużyny,
która bez takiego lidera, jakim był Bieber nie ma najmniejszych szans na
wygranie z innymi szkołami. Jeszcze pożałują tego, że odwrócili się od Justina,
a on dopilnuje, by Marcus nie sprawdził się jako lider zespołu.
- Podzielcie się dowolnie na dwie
drużyny – powiedział po krótkiej rozgrzewce Braun i posłał Justinowi znaczące
spojrzenie, przy okazji wskazując palcem na Marcusa. – Wy dwoje zagracie razem.
Chcę zobaczyć, jak idzie wam współpraca drużynowa.
Bieber uśmiechnął się kpiąco pod
nosem i stanął obok Marcusa, który odwzajemnił uśmieszek i zgarnął jako
pierwszy podaną przez Brauna piłkę. Christian posłał kumplowi znaczące
spojrzenie i przeszedł na tył, gdzie miał czekać na rozwinięcie akcji pomiędzy
Justinem a Marcusem. Wszyscy doskonale wiedzieli, że ten i tak nic nie znaczący
mecz będzie rozgrywał się właśnie pomiędzy tą dwójką. Bieber zechce udowodnić
wszystkim, że Stein nie nadaje się na kapitana drużyny i daleko z nim nie
zajdą.
- Podaj do Justina! – krzyknął
przejęty Braun, który zachowywał się, jakby to był prawdziwy mecz.
Chłopcy byli już przyzwyczajeni
do tego, że Scooter przeżywa wszystko dwa razy bardziej niż inni, dlatego w
ogóle się tym nie przejęli i grali tak, jakby im się w ogóle nie chciało.
Wszyscy poruszali się niczym muchy w smole, obserwując rozgrywki pomiędzy
Justinem a Marcusem. Gdy piłka dostała się w ręce szatyna, kozłując ją, zaczął
przemieszczać się w stronę kosza.
- Podaj do mnie! – krzyknął
Marcus, jednak Bieber zignorował jego polecenie i omijając napastników z
przeciwnej drużyny, dostał się pod kosz, a później umieścił piłkę w obręczy. –
Mówiłem, że masz do mnie podać! Byłem na czystej pozycji! – wrzasnął wściekły
Stein, patrząc morderczym wzrokiem na Justina, który tylko uśmiechnął się
kpiąco i wzruszył ramionami, jakby nigdy nic. – Następnym razem wykonuj
polecenia lidera!
Szatyn zacisnął ze złości dłonie
w pięści i z całych sił powstrzymał się przed skomentowaniem wypowiedzi
Marcusa. Nie chciał zostać wyrzuconym z sali, a wiedział, że to właśnie mu
grozi za złe sprawowanie na boisku. Uśmiechnął się wrednie do Marcusa i przejął
rzucaną przez przeciwnika piłkę. Odrzucił ją Christianowi i gdy znalazł się na
czystej pozycji, gwizdnął na kumpla i złapał pewnie pomarańczowy przedmiot,
który wrócił do niego szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Przekozłował
ją pod kosz i ponownie umieścił w obręczy, zdobywając dla drużyny kolejne
punkty.
- Ssij Stein! Ponoć jesteś w tym
niezły! – zaśmiał się szyderczo Justin, przybijając Meyerowi piątkę. Brunet
spojrzał spod byka na Biebera i wymruczał coś pod nosem. – Słucham? Mówisz, że
twój chłopak jest w tym lepszy? Nie będę się kłócił, w końcu to on przed tobą
klęczy!
- Justin! Skończ! – wrzasnął
Braun, posyłając chłopakowi znaczące spojrzenie.
- Ja nawet nie zacząłem… -
zaśmiał się pod nosem szatyn i wzruszył ramionami. Widząc minę trenera, uniósł
ręce w geście poddania i ukłonił się ironicznie przed Marcusem. – Wybacz, o
panie!
- Możemy skończyć ten kabaret? –
zapytał obruszony Stein, zakładając ręce na torsie.
- Kabaret to ty masz w domu,
kiedy stajesz przed lustrem i próbujesz zrobić coś ze swoją twarzą! – zakpił
Bieber, jednak zaraz się uspokoił, zdając sobie sprawę z tego, że trochę
zaczyna przeginać i Scooter powoli traci cierpliwość. – Tak, wracajmy do gry.
Justin pozwolił Marcusowi przejąć
piłkę kilka razy, jednak w końcu nie wytrzymał i wskoczył przed niego, gdy
jeden z chłopaków podał mu piłkę. Przez przypadek (albo i nie) trącił bruneta
łokciem w brzuch i powalił go jednym ciosem na twardy parkiet. Nawet nie
zwrócił na niego większej uwagi, tylko podbiegł pod kosz i po dwutakcie
umieścił piłkę w obręczy. Zadowolony z siebie rozejrzał się po boisku i na
widok leżącego na ziemi Marcusa uśmiechnął się przelotnie.
- Justin, na dzisiaj kończysz grę
– powiedział groźnie Braun, sprawdzając, czy Steinowi nic poważnego się nie
stało.
- Ale…
- Bieber, do szatni! – krzyknął
mężczyzna, tracąc zapas cierpliwości.
Szatyn cisnął przed siebie piłką
i klnąc na wszystkich po kolei, ruszył w stronę wyjścia z sali gimnastycznej.
Pokonał szybko schody i wyszedł z hali, trzaskając za sobą drzwiami. Ze złości
kopnął stojący w korytarzu kosz, który przeleciał kawałek i zatrzymał się z
hukiem na ścianie, zostawiając na niej kilka wgnieceń. Wszedł do pustej szatni
i w ostatnim momencie powstrzymał się przed porozrzucaniem po niej rzeczy
chłopaków. Zdjął z siebie wilgotną koszulkę i cisnął ją w stronę swojej szafki.
- Nikt nie będzie mną pomiatał –
wysyczał do samego siebie, zakładając T-Shirt z nadrukowanym na przedzie logo Guns
N' Roses. Zmienił spodenki na dżinsy od Armaniego i przejrzał się w wiszącym na
ścianie lustrze. – Jeszcze pożałujesz, ty jebany śmieciu – dodał, wrzucając do
plecaka ubrania. Przerzucił torbę przez ramię i wyszedł z pomieszczenia,
obwieszczając to głośnym trzaśnięciem drzwiami.
4
Zaparkował na podjeździe przed
domem i wysiadł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Spojrzał na
zachmurzone niebo i jęknął cicho, kiedy na głowę spadło mu kilka kropel
deszczu. Planował pójść pobiegać po parku, jednak w tej sytuacji nie pozostało
Justinowi nic innego, jak pozostanie w domu i zajęcie się czytaniem książki,
którą ostatnio kupił w księgarni. Zabrał z tylnego siedzenia plecak i ruszył ku
wejściu do domu.
- Cześć Just! Spójrz na moje
gumiaki! – zawołała za nim Jazzy i wskoczyła do ogromnej kałuży, która z
pewnością utworzyła się po południowej ulewie. Przerażonym wzrokiem spojrzała,
jak brudna woda ochlapuje nowiutkie spodnie Justina, a twarz chłopaka
momentalnie przybiera kolor purpury.
- Ja cię kiedyś zatłukę, ty durny
bachorze! – wrzasnął zdenerwowany, kopiąc ze złości w stojący nieopodal rowerek
Jazzy. Zdeptał z premedytacją wiszący przy kierownicy koszyczek i klnąc na
siostrę, wszedł do domu, kolejny raz tego dnia trzaskając za sobą drzwiami.
- Co się dzieje? – zapytała
zaskoczona Pattie, patrząc na wbiegającą do domu Jazzy, która zalewała się
właśnie rzewnymi łzami. – Co jej zrobiłeś?
- Gówno! – odpowiedział Justin,
wrzucając do szafy swoje buty. Kiedy z niej wypadły, zawarczał pod nosem i
wkopał je ponownie do środka. – Zastanów się lepiej, co ty jej zrobiłaś!
Zrujnowałaś jej życie! – spojrzał zawistnie na matkę i zacisnął dłoń na
ramieniu plecaka. – Czy wyście w ogóle o nas pomyśleli, kiedy postanowiliście
wziąć rozwód?! Kurwa, ja wam tego nigdy nie wybaczę! NIGDY! – dodał i czym prędzej
uciekł do swojego pokoju, gdzie miał nadzieję spędzić resztę tego
beznadziejnego dnia.
Cisnął plecakiem w kąt sypialni i
z głośnym westchnięciem rzucił się na swojego łóżko. Z kieszeni spodni wyjął
komórkę i sprawdził skrzynkę odbiorczą, którą jak zwykle zapchały smsy od
Christiana. Nie miał nawet siły mu odpisywać, dlatego odłożył telefon na bok.
Gdy dłoń Justina dotknęła leżącej na kołdrze kartki, uniósł się na łokciach i
spojrzał na kolorowy rysunek, który z pewnością wykonała Jazzy, bo tylko ona nie
potrafi nie wyjeżdżać poza kontury. Justin wziął do ręki kartkę i siadając na
łóżku, uważnie przyjrzał się obrazkowi. Domyślił się, że jest na nim on sam, a
obok niego stoi uśmiechnięta od ucha do ucha mała dziewczynka.
W momencie poczuł, jak do oczu napływają
mu łzy, a w gardle rośnie wielka gula. Podniósł się z łóżka i po cichu wyszedł
z pokoju, starając się nie zdradzić swoich zamiarów. Zapukał cicho do drzwi
sypialni Jazzy i mimo braku zaproszenia, wszedł do środka. Czterolatka
siedziała na swoim wielkim łóżku i bawiła się grzecznie szmacianymi lalkami.
Justin przypomniał sobie, jak jeszcze niedawno biegał po mieście i szukał w
sklepach zabawkowych właśnie takich lalek, na których punkcie Jazzy miała
fioła.
- Mogę? – zapytał niepewnie,
wskazując wolne miejsce na łóżku. Jazzy skinęła głową i wróciła do zabawy, co
chwilę zerkając na swojego brata. – Dziękuję za rysunek…
- Nie ma za co – wymruczała pod
nosem, poprawiając grzywkę w ten zabawny sposób, który podpatrzyła u Justina. –
Dzisiaj rysowaliśmy w przedszkolu osoby, które kochamy.
- Dlaczego narysowałaś mnie? –
chłopak spojrzał szeroko otwartymi oczami na czterolatkę i uśmiechnął się
lekko, czując przyjemne bicie serca.
- Bo tylko ty poświęciłeś trzy
godziny, żeby znaleźć te lalki – wyjaśniła i uśmiechnęła się promiennie,
sprawiając, że wszelkie troski przestały mieć dla Justina jakiekolwiek
znaczenie.
- Przeprasza za ten rowerek –
powiedział cicho, biorąc do ręki szmaciankę. Przyjrzał się jej uważnie i
uśmiechnął pod nosem, oddając ją siostrze. – Naprawię ten koszyczek, albo kupię
ci nowy – dodał, zerkając na Jazzy, która tylko skinęła głową i odłożyła na bok
zabawki. Przybliżyła się do Justina i mocno się do niego przytuliła. – Za co
to? – zaśmiał się uroczo, zaciągając się przyjemnym zapachem truskawkowej
kaszki dla dzieci, od której Jazzy była uzależniona.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami
i jeszcze bardziej przylgnęła do Justina. Bycie starszym bratem miało dla niego
jeden wielki plus: mógł się od tej czterolatki tak wiele nauczyć, jednak mimo to
czasami nie potrafił docenić tego, że to czego tak bardzo potrzebuje w swoim
życiu, jest dosłownie w jego ramionach. Tylko ta czterolatka widziała w nim
człowieka, a nie potwora, jakim był w oczach innych ludzi. Tylko Jazzy kochała
go takim, jakbym był i dostrzegała w swoim bracie tylko te dobre strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz