środa, 25 lipca 2012

Rozdział ósmy

1
Powoli otworzył oczy, starając się stopniowo przyzwyczajać do jasnego światła padającego przez niezasłonięte niczym okno. Był w swoim pokoju – to wiedział na pewno, jednak nie był pewny, czy wydarzenia z poprzedniego wieczora były prawdziwe, czy tylko mu się przyśniły. Zaraz zrozumiał, że wszystko to prawda, kiedy chciał wziąć głęboki wdech, a poobijane żebra nie pozwoliły mu na to. Jęknął głośno i przekręcił się na bok, automatycznie zwijając się w kłębek, by w ten sposób zatrzymać rozprzestrzeniający się po całym ciele ból. Z ledwością przymknął powieki, które były popuchnięte od uderzeń. Zaczął powoli oddychać, chcąc w ten sposób oszczędzić sobie kolejnego ataku okropnego bólu. Kiedy na chwilę ustąpił, podniósł się ostrożnie do pozycji siedzącej i wstał z łóżka. Leżący na podłodze Buster poderwał się z miejsca i spojrzał smutnymi oczami na swojego pana. Chłopak próbował się do niego uśmiechnąć, jednak opuchnięty policzek i rozwalona warga skutecznie mu to uniemożliwiły. Pogłaskał jedynie psa za uszami i szurając stopami po podłodze, ruszył do łazienki.
Z ledwością powstrzymał się przed krzyknięciem, kiedy zobaczył swoje odbicie w lustrze. Delikatnie dotknął opuszkami palców podbitego lewego oka, później rozciętej nad nim brwi i rozwalonej wargi, wokół której wciąż znajdowały się śladowe ilości krwi. Westchnął cicho i zaraz jęknął głośno, kiedy jego brzuch i klatkę piersiową przeszył przeraźliwy ból. Uniósł koszulkę i zaklął w myślach, widząc kilka siniaków.
Nie mając lepszego pomysłu, podszedł do wanny, zatkał odpływ korkiem i odkręcił kurki z ciepłą i zimną wodą. Wiedział, że długa kąpiel dobrze mu zrobi i może choć trochę załagodzi ból. Powoli zdjął z siebie koszulę i dżinsy, które miał poprzedniego wieczora na siebie i odrzucił wszystko w stronę pralki.
Gdy wanna była już do połowy pełna, zdjął z siebie bokserki i ostrożnie wszedł do letniej wody. Położył się wygodnie, pod głowę wsuwając sobie zrulowany ręcznik i czując ogarniającą jego zmęczone i poobijane ciało błogość, przymknął powieki i zaczął powoli oddychać.
- Justin, co ty wyprawiasz? – wyszeptała cicho, siedząca na skraju wanny szatynka.
Na dźwięk jej głosu chłopak otworzył oczy i spojrzał na nią uważnie. Tak dawno jej nie widział, że zaczął zapominać, jaka piękna kiedyś była.
- Nigdy taki nie byłeś – dodała i popatrzyła załzawionymi oczami na leżącego w wannie szatyna. – Co się z tobą stało?
- Straciłem cię – odpowiedział drżącym głosem, odwracając wzrok w drugą stronę. – Wiesz, że byłaś zawsze światłem, za którym podążałem. Kiedy odeszłaś, straciłem kompletnie wzrok i na ślepo podążałem przed siebie, robiąc wiele głupstw.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie i lekko się uśmiechnęła. Wciąż w policzkach szatynki tworzyły się maleńkie dołeczki, które zawsze dodawały jej uroku. Justin mimowolnie uśmiechnął się półgębkiem i złapał ją za rękę. Czując bliskość dziewczyny, poczuł się o wiele lepiej. Jakby nagle wszelkie troski odeszły w zapomnienie. Wiedział jednak, że ten stan nieważkości nie potrwa zbyt długo. Wraz z jej kolejnym odejściem posypie się i będzie spędzał każdy kolejny dzień, próbując na nowo się pozbierać. Zawsze zostawiała go rozbitego i pogrążonego w rozpaczy. Za każdym razem sprawiała, że rozsypywał się na miliony kawałków, umierając pod gruzami własnego życia.
- Muszę już iść – wyszeptała, przerywając ciszę jaka zapanowała w łazience.
Nawet jej nie zatrzymywał. Po prostu ostatni raz spojrzał jej w oczy i wtedy właśnie rozpłynęła się w powietrzu. Justin przez chwilę patrzył na miejsce, w którym jeszcze parę sekund wcześniej siedziała szatynka, a później osunął się po wannie i zanurzył pod wodą.


2
Nie mógł powiedzieć, że kąpiel sprawiła, że poczuł się o wiele lepiej, ale na pewno nieco uśmierzyła ból poobijanego ciała. Kiedy doprowadził się do porządku i ponownie położył na wygodnym łóżku, ogarnął go błogi spokój. Wszystko wokół przestało istnieć. Był tylko on i leżący obok niego Buster, który z całych sił starał się pomóc swojemu panu. Gdy położył łeb na brzuchu Justina, chłopak uśmiechnął się półgębkiem i zaczął przeczesywać palcami sierść swojego pupila. Niczego więcej nie potrzebował, jak właśnie tej ciszy, w której słyszał swój miarowy oddech i przelewającą się w brzuchu Bustera wodę, co wywoływało za każdym razem uśmiech na jego twarzy.
Nieśmiałe pukanie do drzwi wyrwało Justina z przyjemnego letargu. Domyślał się, że to Pattie przyszła sprawdzić, jak się czuje, a była ona ostatnią osobą, jaką chciałby widzieć w tamtym momencie. Mimo wszystko zaprosił intruza do środka. Zdziwiony spojrzał na wchodzącą do pokoju Carmen, która nieśmiało się do niego uśmiechnęła i nie czekając dłużej, podeszła do łóżka i usiadła na jego skraju.
- Jak się czujesz? – zapytała cicho, przejeżdżając dłonią po ramieniu chłopaka.
- Jakby cię to obchodziło – wymruczał pod nosem, odwracając głowę w przeciwną stronę.
Nagle w pokoju zapanowała idealna cisza. Justin niepewnie zerknął na siedzącą obok niego dziewczynę i zagryzł usta w wąską linię, jednak zaraz tego pożałował, gdy poczuł przeraźliwy ból. Przejechał koniuszkiem języka po ustach i cicho westchnął, starając się nie nabierać w płuca zbyt dużej ilości powietrza, by nie narażać żeber na niepotrzebne rozciąganie.
- Miałaś z tym coś wspólnego? – odezwał się po chwili i odchrząknął cicho, kiedy dziewczyna spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. – Sama namawiałaś mnie, żeby iść przez park, bo niby było szybciej tamtędy. Pytam, czy miałaś coś wspólnego z tym pobiciem.
- Chyba oszalałeś, Bieber – wymruczała zaskoczona zachowaniem chłopaka. Wstała z łóżka i zakładając ręce na biuście, popatrzyła załzawionymi oczami na szatyna. – Jak możesz w ogóle podejrzewać mnie, że mogłam mieć coś wspólnego z twoim pobiciem? – spytała drżącym głosem, na co on w odpowiedzi wzruszył ramionami. – Jesteś draniem. Od zmysłów odchodziłam, kiedy straciłeś przytomność i leżałeś tak nie dając znaku życia przez tyle czasu! – wybuchła w końcu, nie mogąc dłużej znieść obojętności Justina.
- Jeśli skończyłaś jojczeć, to wyjdź – powiedział w pewnym momencie chłopak, odwracając głowę w drugą stronę.
Carmen popatrzyła na niego i zagryzła usta w wąską linię, powstrzymując się tym samym przed powiedzeniem czegoś, czego później mogłaby żałować. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Justin przymknął powieki i zaczął powoli oddychać. Wciąż nawet najmniejszy ruch sprawiał mu ogromne trudności i sprawiał, że jego ciało zostawało obezwładniane przez okropny ból. Dlatego w ogóle się nie ruszał. Leżał na plecach i pogrążony w letargu, zaczął zastanawiać się, jak bardzo musiało z nim być źle, skoro nie pamięta połowy wydarzeń z poprzedniego wieczora. Czy gdyby nie pił na imprezie, to udałoby mu się uniknąć pobicia? Być może uciekłby chłopakom i skończyłoby się na tym, że zwyzywaliby go od najgorszych, biegnąc za nim. Teraz jednak leżał na łóżku i nie mógł nawet sięgnąć po leżący na szafce telefon, by zadzwonić do Christiana. Kiedy komórka zaczęła przesuwać się po blacie pod wpływem wibracji, westchnął ciężko i ostatkiem sił sięgnął po aparat. Uśmiechnął się pod nosem, widząc imię kumpla i od razu nacisnął zieloną słuchawkę, a później włączył głośnomówiący.
- Cześć stary, jak się trzymasz? – zapytał na wstępie Meyer.
- Uhm, nie wiem. Wszystko mnie boli i za cholerę nie mogę przypomnieć sobie tego, co działo się wczoraj – wymruczał Justin, przesuwając komórkę na klatkę piersiową.
- Daj spokój. Byłeś tak zmasakrowany, że nie wiedziałem, gdzie cię zawieść. Chciałem wziąć cię do siebie, ale wiedziałem, że starzy zaczęliby zadawać pytania.
- Moja matka nie pytała, co się stało? – spytał zaskoczony Justin, wyobrażając sobie reakcję mamy, kiedy zobaczyła go pobitego i nieprzytomnego. Albo zaczęła krzyczeć, albo była tak przerażona, że tylko kazała Christianowi zanieść go do pokoju i położyć na łóżku.
- Hm, w sumie to nie. Jak cię tylko zobaczyła, to chciała zadzwonić na pogotowie – powiedział posępnie Christian i szatyn dałby sobie uciąć rękę, że w tym momencie drapie się po karku, jak to zawsze miał w zwyczaju robić, gdy działo się coś dziwnego. – Potem dopiero dotarło do niej, że na pogotowiu zaczęliby zadawać pytania, wezwaliby policję, a chyba domyśliła się, że to była po prostu zemsta Marcusa. Bo była, prawda?
- Dorwał mnie Samuel i trzech jego przydupasów – odpowiedział Bieber, przeczesując palcami włosy. Jęknął cicho, kiedy poczuł przeszywający ból w ramieniu. – Dodatkowo byłem najebany i nijak mogłem się bronić.
- Wiem, Carmen mi mówiła.
- Właśnie… Chyba nic jej nie zrobili, prawda? – spytał nagle Justin, zaskakując tym samego siebie. Przecież to była jej wina, więc dlaczego się o nią tak martwił?
- Nie, obeszło się bez rękoczynów. Tak naprawdę tylko Samuel cię bił. Reszta się tylko przyglądała, więc obyło się bez dodatkowych ofiar. Jak będziesz chciał, to do ciebie wpadnę później.
- Okay. Zadzwonię, jak poczuję się lepiej – odpowiedział szatyn i rozłączył się nim Christian zdążył cokolwiek jeszcze dodać.


3
Z ledwością zszedł po schodach na dół i sunąc stopami po panelach, poszedł do kuchni, gdzie siedziała już Pattie. Spojrzała zatroskanym wzrokiem na Justina i głośno westchnęła, przesuwając w jego stronę talerz z kolacją. Nie miał siły, by jeść, jednak burczenie w brzuchu było tak irytujące, że mimo wszystko usiadł przy stole i chwycił w dłoń jedną z kanapek. W pomieszczeniu panowała idealna cisza, w której można było nawet usłyszeć ciche mlaskanie Justina, gdy przeżuwał chleb z żółtym serem i pomidorem. Rozejrzał się niepewnie dookoła, wzrokiem szukając swojej młodszej siostry. Słysząc dobiegający z salonu głośny śmiech czterolatki, przewrócił oczami i sięgnął po kubek z herbatą.
- Jak się czujesz? – spytała po chwili Pattie, patrząc uważnie na swojego syna.
- Nie czuję się – odpowiedział posępnie, wzruszając ramionami. Syknął cicho, kiedy jego ciało przeszył okropny ból. Był tak zmęczony, że nie miał nawet sił udawać przed matką, że wszystko jest w porządku. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest z nim dobrze i dziwił się, że Pattie nie zawiozła go do szpitala.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nie pojedziesz do dziadków do Kanady – powiedziała morowo Pattie, zbierając ze stołu puste talerze. Justin uniósł na nią zmęczone oczy i cicho westchnął. – Dziadkowie chyba by zawału dostali, gdyby zobaczyli cię w takim stanie. Nie pojedziesz także na obóz do Nowego Jorku – dodała, odchodząc od stołu. – O Los Angeles także zapomnij. Resztę wakacji spędzisz w domu i nie wyskakuj nagle z jakimiś wyjazdami z Christianem, bo i tak cię nie puszczę.
- Chyba sobie w tym momencie żartujesz – wysyczał chłopak, patrząc zawistnie na matkę, która tylko pokręciła głową i zaczęła zmywać naczynia. – Nie muszę jechać do dziadków ani do Nowego Jorku, ale nie możesz zabronić mi jechać do Los Angeles! Od tego zależy moja kariera!
- Nie rozumiesz, że nie będzie żadnej kariery, jeśli ty się nie zmienisz?! – krzyknęła, tracąc resztki cierpliwości do syna. Justin spojrzał szeroko otwartymi oczami na mamę i przełknął nerwowo ślinę. – Jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie pomyślałbyś o tym, by wdać się w bójkę z innymi chłopakami, a wczoraj Christian przyniósł cię nieprzytomnego do domu! – powiedziała łamiącym się głosem. Justin zauważył kilka łez spływających po policzku mamy, jednak nie zareagował. – Co się z tobą stało? Nie wierzę, że to wyprowadzka do Denver tak bardzo cię zmieniła. Musiało stać się coś poważniejszego.
- Wiesz, co się stało? – spytał cicho, wstając z krzesła. Był tak zdenerwowany i rozgoryczony, że nie czuł już nawet przenikającego jego ciało bólu. – Powiedzieć ci, co się stało? – zaśmiał się szyderczo. – Straciłem jedyną osobę, na której tak naprawdę mi zależało! Nie było mnie tam, kiedy Alex zwijała się z bólu i błagała o śmierć! Nie było mnie przy niej, kiedy najbardziej tego potrzebowała! To się stało! Ona umarła, a ja nie mogłem nic zrobić! Nie mogłem jej pomóc, bo wy postanowiliście się wyprowadzić!
- A nie rozumiesz, że zrobiliśmy to dla ciebie?! – przerwała mu w pewnym momencie Pattie, zatrzymując wzrok na stojącej w progu kuchni przestraszonej Jazzy. – Kochanie, idź do swojego pokoju. Muszę porozmawiać z Justinem – powiedziała nad wyraz spokojnie kobieta, a kiedy dziewczyna pobiegła do siebie, ponownie spojrzała na syna. – Doskonale wiedzieliśmy, jak bardzo źle jest z Alex i właśnie dlatego postanowiliśmy wtedy wyjechać z Kanady. Nie mogłam patrzeć dłużej na to, jak bardzo się męczysz i zadręczasz. Byłeś taki bezsilny i załamany…
- Nienawidzę cię – syknął łamiącym się głosem Justin i powoli wycofał się z kuchni. – Nienawidzę, rozumiesz?! – wrzasnął i w tym momencie po jego policzkach zaczęły spływać słone łzy.
- Justin…
- Nie, zostaw mnie w spokoju – powiedział rozgoryczony i udał się w stronę schodów. Z ledwością pokonał kolejne stopnie i gdy tylko znalazł się w swoim pokoju, położył się na łóżku i zaczął płakać w poduszkę.
Fala bezsilności kolejny raz sprawiła, że poszedł na samo dno. Znów był pomiatany przez ocean beznadziejności. Ponownie obijał się o ostre skały, które rozrywały jego ciało, zadając mu przy tym okropny ból. Czując na sobie czyjś wzrok, otworzył oczy i spojrzał na siedzącego na podłodze Bustera, który przyglądał się mu uważnie, nie wiedząc czy może wskoczyć na łóżko. Justin przesunął się nieco na materacu i poklepał miejsce obok siebie. Alaskan od razu wskoczył na pościel i położywszy się plecami do chłopaka, przytulił się mocno do jego posiniaczonego brzucha.
Słysząc dzwonek telefonu, Justin wydobył go spod poduszki i nie patrząc na to, kto dzwoni, nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha.
- Cześć Bieber – przywitał się kpiącym tonem Marcus. – Mam nadzieję, że teraz leżysz i zwijasz się z bólu, zastanawiając się, jak się na mnie zemścić.
- Spierdalaj Stein, nie mam ochoty z tobą gadać – wysyczał szatyn, ścierając z policzków łzy. – Gówno mnie obchodzą zemsty. Odpierdol się ode mnie raz na zawsze. Równie dobrze możesz pójść na policję. Mam to gdzieś.
- Och tak? – zaśmiał się kpiąco brunet, czym do końca wyprowadził Justina z równowagi. Gdyby nie fakt, że naprawdę nie miał ochoty na kłótnię, pewnie pojechałby do szpitala, w którym leży Marcus i raz na zawsze by się go pozbył. – Ciekawe, ciekawe… Nie powiem, kusząca propozycja, ale pójście na policję byłoby za proste. Przygotowałem dla ciebie parę niespodzianek. Lepiej miej się na uwadze, bo moi przyjaciele doskonale wiedzą, gdzie mieszkasz… Chyba nie chciałbyś, żeby stało się coś twoim bliskim? – ponownie się zaśmiał, jednak tym razem Justin nawet nie zareagował. – Nie sądziłem, że ty i Carmen macie się ku sobie. Kto by pomyślał, że odbierzesz dziewczynę komuś takiemu, jak Greg. Chłopak na pewno chętnie by się za to zemścił, prawda?
- Jeśli myślisz, że mnie nastraszysz, grożąc, że skrzywdzisz Carmen, to jesteś w błędzie – powiedział rozbawiony Justin, przewracając oczami. Buster mocniej przytulił się do brzucha chłopaka, czym uśmierzył okropny ból ogarniający ciało szatyna. – Nie zależy mi na tej szmacie.
- Tak? Ale na pewno nie chciałbyś, żeby coś stało się twojej siostrze, albo mamie – dodał na koniec Marcus. – Miej się na baczności, Bieber. Jeszcze pożałujesz, że ze mną zadarłeś.
Kiedy się rozłączył, Justin odłożył telefon na bok i przytulił się mocno do psa. Marcus był śmieszny, grożąc, że skrzywdzi Jazzy czy Pattie, a tym bardziej Carmen. Przecież nikt nie liczył się dla niego tak bardzo, jak Buster.


| SIÓDMY | ÓSMY | DZIEWIĄTY |





16 komentarzy:

  1. No nie! Nie sądziłam, że jakoś szczególnie przejmie się tymi groźbami, bo to raczej nie w stylu Justina, ale ostatnie zdanie totalnie mnie zaskoczyło!
    [jeśli coś się stanie temu psu, to ... wolę nie myśleć!:D]
    W momencie rozmowy z Alex - awwww - po prostu aż mi się smutno zrobiło, biedny chłopak!

    [http://dont-wake-me-up-story.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama bym chętnie odpięła tego Marcusa od aparatury -.- To przykre, że Justin stracił Alex i nawet nie mógł się z nią pożegnać.. I to jak siedziała w jego łazience. Pattie powinna uszanować to, że cierpi, chociaż nawet zachowanie jej syna tego nie ułatwia. I ciekawi mnie co dalej z Carmen... Czekam na 9, kochanie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. w tym momencie kocham Bustera i ostatnie zdanie, które za każdym razem mnie rozwala, jak tylko wracam myślami do tego fragmentu. pięknie, a Marcusowi chyba trzeba kark przestawić, bo zbyt pewny siebie jest >.< nie dość, że palant w kosza grać nie umie, to jeszcze jakieś prośmieszne pogróżki odstawia *lol*

    OdpowiedzUsuń
  4. Uch szkoda,że Bieber nie zabił tego całego Marcusa. Gnojek jeden no. Biedny Biebs, tak go pobili... Ale źle zrobił wjeżdżając i posądzając Carmen,że miała coś z tym wspólnego. Rozdział bardzo dobry :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Omg, ale akcja. Nie sądziłam że Marcus, będzie groził Justinowi skoro wydawała się z niego taka ofiara losu :o A rozdział Z-A-J-E-B-I-S-T-Y . I oddaj mi trochę, swojego talentu bo ty masz go za dużo <3

    OdpowiedzUsuń
  6. "Przecież nikt nie liczył się dla niego tak bardzo, jak Buster" te zdanie najbardziej wryło mi się w pamięć. Nie wiedziałam, a może nie czytałam wcześniej uważnie, że Alex nie żyje. Sama nie doprowadziłabym do takiej sytuacji, żeby odciągnąć dziecko od osoby, której dni są policzone. Pattie nie powinna przeprowadzać się w takiej chwili.

    [http://death-is-everywhere-annie.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękny początek... Aż mi się łzy zakręciły w oczach. "Kiedy odeszłaś, straciłem kompletnie wzrok i na ślepo podążałem przed siebie, robiąc wiele głupstw." - najpiękniejsze zdanie w całym rozdziale. Na początku nie mogłam się połapać o co chodzi [co jest aż dziwne u ciebie, kurde zaczynam rozumieć jak to jest czytać mojego bloga -.-], kim jest ta dziewczyna. Najpierw pomyślałam, że to Pattie, później, że to Jazzy. Dopiero później wpadłam na to, że to ta dziewczyna, którą stracił. Jeju, ona nie żyje... Teraz rozumiem dlaczego aż tak za nią tęskni, nie pomyślałam wcześniej, że jakby żyła, to przecież mógłby się z nią kontaktować i widywać, przecież to nie średniowiecze, a i wtedy by to było możliwe. Bardzo mi się spodobało to, że ją zobaczył. Och, przecież ja uwielbiam takie niemożliwe rzeczy! Nie dziwię się, że obwinia Pattie, bo w końcu to trochę jej wina. I tak pewnie by umarła, ale chociaż Justin nie miałby wyrzutów, że go przy niej nie było do końca. "Za każdym razem sprawiała, że rozsypywał się na miliony kawałków, umierając pod gruzami własnego życia." - te zdanie też mi się bardzo podoba. Wiesz, chybabym musiała cały rozdział tutaj skopiować, gdybym chciała wypisać ulubione cytaty, więc nie będę już tego robić.
    Ech, pisałam już, że nie rozumiem Carmen? Chyba tak, ale mogę napisać to jeszcze raz. Albo i dwa. Co ona się dziwi reakcji Justina? Przecież on taki jest, jego nie da się zrozumieć. I zazwyczaj reaguje jakoś dziwnie. [Ale przecież za to go lubię.]
    Szkoda, że nie pojedzie do dziadków. Chociaż, kto go tam wie, może pojedzie, bo co znaczy dla niego zdanie matki?
    Aż się boję co wymyślił Marcus. A na początku wydawał mi się jakiś nieporadny, nie podejrzewałam, że będzie się aż tak mścił. Ile w nim nienawiści. Niech on zrobi coś Jazzy to ja go znajdę! Niech bierze Pattie, ale nie Jazzy. No.
    Och, i nie informuj mnie na razie. Mam tylko nadzieję, że nie usuniesz tego bloga i jak wrócę to przeczytam wszystko to co mnie ominie. No zakładając, że do mojego powrotu Marcus nie zabije Justina.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cały rozdział był dosyć przygnębiający, ale ostatnie zdanie mnie totalnie rozwaliło i nie wiem dlaczego zaczęłam się śmiać jak głupia. Marcus strasznie mnie denerwuje, bo udaje cwaniaka, a tak naprawdę bez swojej świty to nic nie zdziała. Myślę też, że Justin trochę za ostro potraktował Carmen, ale z nim to różnie bywa. Świetny part i czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli tkną Bustera to osobiście wyrwę jajka. Ah, nie spodziewałam się, że z Alex to o śmierć chodziło... myślałam, że raczej o zerwanie. Pattie - zaczynam ją znielubiać.!

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozpływałam się, kiedy czytałam scenę z Alex. Chcę więcej takich momentów. Ojeju, niech tylko co zrobią Busterowi :D

    Kredka

    OdpowiedzUsuń
  11. WITNESS?! MATKO ŚWIĘTA, KOPE LAT!
    Nie mam bladego pojęcia, czy pamiętasz mnie i moje długie komentarze, czy nasze rozmowy na gg, czy naszego bloga (biedny, zapomniany och-bieber), ale ja Ciebie słoneczko pamiętam! Nie wierzę po prostu, że to własnie ty, ta sama ty, ten sam styl. Minęły prawie dwa lata, a ty dalej piszesz i dalej z taką niesamowitą magią.
    Całkiem śmieszna historia, jak się do Ciebie dokopałam. Przyjaciółka namówiła mnie do pisania z nią bloga (onedirectionlifestory)i poleciła mi przeczytać Ciebie, bo jest ogromną fanką british-boys. Wchodzę, przeczytałam rozdział i zobaczyłam autorkę.. szczęka mi opadła! Ciągle masz ten talent, skubańcu!
    Muszę tutaj nadrobić, żeby być wtajemniczoną.
    Zawsze wierna czytelniczka,
    Effy, teraz frankie. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. szkoda mi Justina ... a ten początek .. aż się wzruszyłam. Nieee, Jazzy nic się nie może stać! Nie jej ..

    OdpowiedzUsuń
  13. ten cały Marcus strasznie mnie denerwuje. rozumiem, że Bieber zaszedł mu za skórę, ale żeby grozić krzywdą Jezzy lub Pattie? ;o to, jak jego koledzy załatwili Justina także nie było fair. może i pobił Marcusa, ale przecież ich było kilku! poza tym, nawet nie miał się jak bronić.
    scena z Alex najbardziej pozostała w mojej pamięci. był to zdecydowanie najlepszy fragment w całym rozdziale. :) czekam na następny! :D

    OdpowiedzUsuń
  14. jejku, nienawidzę tego Marcusa, najchętniej sama bym się przejechała do tego szpitala, gdzie leży i sama to wszystko skończyła, hahaha kretyn głupi. jak on tak może grozić rodzinie Biebera? to chore... ale Bieber znajdzie pewnie sposób, żeby mu pokazać kto tu rządzi! o tak!
    no więc w końcu wiemy w kim tak bardzo był zakochany Justin. nie sądziłam, że Alex nie żyję. to okropne, że jego rodzice odciągnęli go od swojej ukochanej w ostatnich momentach jej życia ; o

    OdpowiedzUsuń
  15. mogę teraz oficjalnie przyznać, że znienawidziłam Marcusa, wykastrowałabym go w tym szpitalu i nogi z dupy powyrywała! Jak on może? Nie wystarczy mu, że jego zwolennicy o mało co nie zabili Justina, to jeszcze zaczął mu grozić! Tchórz p*********s**********z******ć***! eh... wybacz, ale poniosło mnie troszeczkę...:D czekam na następny :)
    [possess-my-heart]

    OdpowiedzUsuń