1
Oparł się dłońmi o kafelki i
pochylił głowę do przodu, pozwalając strumieniowi letniej wody uderzać w jego
zmęczony kark. Był wykończony po porannym joggingu z Busterem, który pewnie
teraz kończył pić kolejną miskę zimnej wody. Justin uśmiechnął się pod nosem i
wziął głęboki wdech, delektując się panującym wokół niego spokojem. Właśnie
tego potrzebował po źle przespanej nocy: morderczego treningu, szybkiego biegu
i długiego, odprężającego prysznica.
Prostując się, przetarł dłońmi
zmęczoną twarz i sięgnął po stojący na szafce szampon. Wylał na dłoń trochę
gęstego płynu i wtarł go w mokre włosy. Utworzona piana zaczęła spływać po
szyi, ramionach i torsie chłopaka, idealnie wpasowując się w zarysowane muskuły
na brzuchu. Schodząc w dół rozdzieliły się na dwie niewielkie strużki wody i
spłynęły wzdłuż linii zaznaczonych mięśni podbrzusza. Stając bezpośrednio pod
natryskiem, odchylił głowę i pozwolił letniej cieczy zmyć z włosów resztę
piany.
Kiedy poczuł się nareszcie
odprężony, zakręcił kurki z wodą i przetarł dłońmi twarz. Otworzył drzwi kabiny
prysznicowej i po omacku odszukał wiszącego z boku ręcznika, którym
powierzchownie otarł mokre ciało, a następnie owinął nim biodra. Zapominając o
mokrych kafelkach, śmiało wyszedł z kabiny i w ostatnim momencie złapał się
krawędzi drzwi, bo w przeciwnym razie upadłby z hukiem na twardą posadzkę.
- Nigdy się nie nauczę –
powiedział pod nosem, oddychając nerwowo. Czując ukłucie w okolicy serca,
złapał się automatycznie za lewą pierś i wziął kilka głębokich wdechów,
próbując się uspokoić. – Widzę, że nie dajesz o sobie zapomnieć – wymruczał
zrezygnowany, podchodząc ostrożnie do umywalki.
Spojrzał na zaparowane lustro i
momentalnie zamarł, widząc nabazgrany niewyraźnie napis. Rozejrzał się dookoła,
jakby chcąc się upewnić, że w łazience jest całkiem sam. Kiedy ponownie
popatrzył na lustro, zobaczył jedynie własne, rozmazane przez parę wodną
odbicie. Oddychając niespokojnie, położył dłonie na umywalce i opuścił głowę,
starając się zapanować nad szybko bijącym sercem. Kiedyś doprowadzi samego
siebie do zawału i umrze w samotności. Jedynie Buster przy nim pozostanie. On
zawsze zostawał, nawet wtedy, gdy Justin zaczynał krzyczeć i rozwalać cały swój
pokój.
Przytrzymując dłonią ręcznik,
wszedł do swojego pokoju, gdzie na łóżku w najlepsze spal wykończony biegiem
malamut. Justin poklepał go po brzuchu i podszedł do szafy, z której następnie
wyjął ubrania i wrócił czym prędzej do łazienki. Wytarł ciało miękkim
ręcznikiem, założył bokserki z logo Supermana, następnie czarne spodnie, które
jak zwykle z ledwością trzymały się na jego biodrach i z każdym kolejnym ruchem
chłopaka zsuwały się coraz niżej. Podciągnął je do góry i przeciągnął przez
szlufki skórzany pasek, jednak mimo to, rurki nadal żyły własnym życiem i nim
zdążył sięgnąć po leżącą na szafce koszulkę z logo Batmana na przodzie, one
znów się zsunęły z jego bioder, ale teraz już nie widział sensu w podciąganiu
ich z powrotem.
Słysząc pierwsze takty Highway To Hell , odłożył suszarkę na
miejsce i ruszył do swojego pokoju. Sięgnął po leżący na łóżku telefon i
spojrzał na wyświetlacz. Mógł się spodziewać, że to właśnie Missy jest na tyle
nienormalna, by dzwonić do niego o tak wczesnej porze. Mimo że nie miał ochoty
z nią rozmawiać, nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha.
- Cześć kociaku – zamruczała
uwodzicielsko, licząc na to, że podziała to w jakiś sposób na Justina. Chłopak
jednak przewrócił tylko oczami i popatrzył znudzonym wzrokiem na Bustera, który
właśnie bawił się zwiniętymi w kulkę skarpetkami swojego pana. – Podjedziesz po
mnie?
- Tak, przejadę cię – powiedział
szatyn i uśmiechnął się półgębkiem, kiedy usłyszał ironiczny śmiech dziewczyny.
– Bądź gotowa przed ósmą. Nie mam zamiaru znów na ciebie czekać.
- Okay, do zobaczenia –
zaświergotała i rozłączyła się.
Justin pokręcił głową z
niedowierzaniem i odłożył telefon na szafkę. Usiadł na łóżku obok Bustera i
zabrał od niego swoje skarpetki. Zaraz jednak oddał je psu i z szuflady wyjął
nową parę. Podrapał pupila za uszami i wstał z łóżka, po czym wrócił do
łazienki, by dokończyć suszenie włosów. Tego dnia postanowił ułożyć je nieco
inaczej. Kiedy każdy kosmyk był już suchy i mniej więcej leżał na swoim
miejscu, Justin z szafki wyjął wosk do włosów i za jego pomocą postawił
grzywkę, co całkowicie odmieniło jego dotychczasowy wizerunek grzecznego
chłopca z Kanady.
Uśmiechnął się do własnego
odbicia i jeszcze raz obejrzał nową fryzurę, dochodząc do wniosku, że od
dzisiaj będzie właśnie tak się czesał. Odłożył wszystko na miejsce i wyszedł z
łazienki. Podszedł do komody, na której poustawiane były przeróżne szkatułki z
biżuterią i kilka flakonów drogich perfum, na które zawsze naciąga Pattie. Tego
dnia postawił na Hugo Bossa – swój ulubiony zapach XY. Spryskał szyję, a
następnie z jednej ze szkatułek wyjął diamentowe kolczyki. Dwa miesiące
maglował matkę, żeby mu je kupiła i w końcu dostał to, czego chciał. Z resztą,
on zawsze dostawał to, co chciał. Założył kolczyki, na szyi zawiesił srebrny
łańcuszek z wisiorkiem yin i yang i dochodząc do wniosku, że tyle wystarczy mu
ozdób, pozamykał szkatułki i popatrzył uważnie na Bustera, który w dalszym
ciągu bawił się jego skarpetkami.
- Okay, nie rozwal mi pokoju –
powiedział chłopak, sprawdzając, czy zabrał wszystko, co powinno przydać mu się
w szkole. Najważniejsze były jednak słuchawki od telefonu i portfel z
dokumentami. Na pożegnanie pocałował Bustera w czubek głowy i wyszedł z pokoju,
zostawiając za sobą uchylone drzwi. Już raz zapomniał o zostawieniu ich
otwartych i kiedy wrócił do domu zastał kilka niemiłych niespodzianek.
- Nie zjesz nawet śniadania? –
zapytała Pattie, śledząc wzrokiem przechodzącego przez przedpokój syna.
- Nie, nie zjem – mruknął
zakładając czerwone supry. Narzucił na siebie skórzaną kurtkę, zabrał plecak i
wyszedł z domu, trzaskając za sobą drzwiami.
Tęsknił za dziadkami i swoim
domem w Montrealu. Mimo że nie urodził się w tym mieście, to spędził w nim
większość swojego życia. W Denver od początku nie może znaleźć własnego miejsca
i wątpił, by w najbliższym czasie miało się to zmienić. Przeprowadzkę do USA
wymyśliła Pattie, ale chyba wtedy nie przewidziała tego, że właśnie tam
rozwiedzie się ze swoim mężem, który był tak zafascynowany amerykańskimi
kobietami, że w mig znalazł sobie inną, o wiele młodszą od swojej żony. Wtedy
właśnie Justin stracił szacunek do swoich rodziców. Nie dość, że przez własną
matkę musiał zakończyć kilkuletni związek z cudowną dziewczyną, to na dodatek
później ojciec rozwalił ich rodzinę, bo nagle zapragnął poczuć się młodo.
Zatrzymał się przy willi Missy i
zatrąbił kilka razy, dając dziewczynie znać, że już jest. Po chwili zobaczył
wychodzącą z domu wysoką blondynkę, która powitała go swoim promiennym
uśmiechem. Gdy tylko wsiadła do samochodu, pocałowała chłopaka w policzek i
delikatnie przejechała dłonią po jego bladym policzku.
- Daruj sobie te czułości –
warknął na nią, odwracając głowę w przeciwną stronę. Dziewczyna westchnęła
cicho i usiadła wygodnie na siedzeniu pasażera. – Pasy.
- Okay, Panie Doskonały –
zaśmiała się pod nosem, jednak widząc minę Justina, momentalnie spoważniała. –
Nowa fryzura? – zapytała z błyskiem w oku, przyglądając się profilowi szatyna.
Skinął jedynie głową i ruszył z miejsca, przy okazji włączając radio.
Automatycznie włączyła się płyta Slipknota, którą zawsze słuchał w drodze do
szkoły, bo nic tak bardzo go nie dobudzało, jak krzyki Corey Taylora. – Możesz
ściszyć? – spytała posępnie Missy, patrząc błagalnym wzrokiem na chłopaka.
Uśmiechnął się pod nosem i
jeszcze bardziej pogłośnił, delektując się wrzaskami wokalisty. Dziewczyna
przewróciła oczami i zrezygnowana oparła czoło o szybę samochodu. Czasami miał
jej dość, ale było między nimi coś, co nie pozwalało mu raz na zawsze zerwać z
nią kontaktu. Nie chodziło tu nawet o nieziemski seks, który dostawał wtedy,
gdy miał na niego ochotę. W tej dziewczynie było coś niezwykłego, jakaś
magiczna siła, która nie pozwalała mu się od niej uwolnić. Missy, a właściwie Millicent,
była pierwszą osobą w szkole z jaką Justin rozmawiał. Zaczęło się od tego, że
zaczęli spędzać ze sobą każdą przerwę między lekcjami, później wychodzili razem
do kina, na wszelkiego rodzaju imprezy i w sumie tylko dzięki niej zdecydował
się zapisać do szkolnej drużyny koszykarskiej. Sam nawet nie wie kiedy
przestali być tylko kolegami ze szkoły. Nie nazwałby jej swoją przyjaciółką, bo
wciąż nie wie o nim wielu rzeczy, ale na pewno jest kimś wyjątkowym, z kim
chętnie spędza swój wolny czas.
- O której kończysz lekcje? –
zapytał chłopak, zatrzymując samochód na szkolnym parkingu. Missy spojrzała na
niego pytająco, ściągając mocno brwi. – Co tak patrzysz? Odwiozę cię do domu.
- O czternastej – rzuciła, w
dalszym ciągu nie spuszczając wzroku z chłopaka.
- Okay, będę czekał na ciebie
przed szkołą – powiedział i wysiadł z samochodu.
Czasami sam sobie nie mógł się
nadziwić. Missy była jedyną osobą, której potrafił okazać szacunek. Lubił ją,
naprawdę ją lubił i starał się być dla niej, jak najlepszy, jednak nie zawsze
mu to wychodziło. Przecież rozstali się właśnie przez niego, przez ciągłe
awantury, które urządzał dziewczynie, sceny zazdrości o byle jakich chłopaków,
którzy mieli czelność się do niej zbliżyć. Teraz jest o wiele lepiej, niż
wtedy, gdy byli oficjalną parą. Poza tym na dobrą sprawę Justin wiele nie
stracił, bo nadal, jeśli chce, to potrafi zaciągnąć Missy do łóżka.
- To na razie – rzuciła i już
miała odejść, kiedy chłopak złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie i
pocałował czule w policzek, dotykając ustami kącika jej warg. – To było…
- Cześć – mruknął i nim zdążyła
cokolwiek jeszcze dodać, oddalił się w stronę wejścia do szkoły, po drodze
wpadając na Marcusa. – Patrz, jak łazisz, śmieciu – wysyczał Bieber i wszedł do
budynku, ignorując spojrzenia uczniów.
2
Zagryzł usta w wąską linię i
wszedł do gabinetu dyrektora, z tego wszystkiego zapominając o uprzednim
zapukaniu. Kiedy mężczyzna uniósł na niego swoje oczy, Justin skinął głową i
posłusznie usiadł na fotelu naprzeciwko mężczyzny. W normalnych okolicznościach
pewnie by się tak nie zachowywał, bo zwykle był pewny siebie, jednak teraz
wiedział, że nie może pozwolić sobie na żadne wybryki. Zdawał sobie sprawę z
tego, że chodzi o coś poważnego, dlatego wolał się nie wychylać i cierpliwie
wysłuchać tego, co ma do powiedzenia dyrektor.
- Justin, wezwałem cię do siebie,
bo doszły mnie słuchy, że groziłeś jednemu z naszych uczniów – powiedział w
końcu mężczyzna, zsuwając z nosa okulary.
- A bo to jednemu? – palnął bez
namysłu i dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Pan Dawson
popatrzył na Justina z rozbawieniem i pokręcił głową z dezaprobatą. – Kto tym
razem?
- Ja wiem, że każde takie
przewinienie uchodziło ci płazem, bo jednak wiele robisz dla tej szkoły, ale
tym razem muszę zainterweniować, bo chodzi tutaj o Marcusa. Podobno groziłeś
mu, że jeśli nie wycofa się z drużyny, to go zabijesz. Ja rozumiem grożenie
uczniowi, że jeśli nie przyniesie ci lunchu, to go zlejesz i tak dalej, ale
grożenie śmiercią?
Justin przez chwilę siedział w
bezruchu i przyglądał się mężczyźnie, jakby licząc na to, że zaraz zacznie się
śmiać. Dawson był jednak śmiertelnie poważny, co sprawiło, że serce chłopaka
zaczęło szybciej bić.
- Pierwszy raz o tym słyszę! –
powiedział Bieber, siadając wygodniej w fotelu. – Prawda, nienawidzę Marcusa,
ale nigdy nie groziłbym mu śmiercią! Przecież pan mnie zna!
- Owszem, ale musiałem zareagować
– odpowiedział dyrektor i uśmiechnął się blado do ucznia. – Posłuchaj, teraz
powinieneś trzymać się z dala od Marcusa. Nawet jeśli to same kłamstwa, to nie możesz
dawać innym powodu do rozgłaszania kolejnych plotek. Nie wchodźcie sobie w
drogę, a ja porozmawiam z Braunem, żeby nie wyrzucał cię z drużyny.
- Chce mnie wyrzucić? – zapytał
przerażony chłopak, patrząc szeroko otwartymi oczami na Dawsona, który w
odpowiedzi skinął jedynie głową i głośno westchnął. – Mogę już…?
- Tak, idź i nie grzesz –
powiedział mężczyzna i uśmiechnął się pokrzepiająco do Justina.
Z ledwością podniósł się z fotela
i przejeżdżając palcami po spoconym czole, ruszył ku drzwiom, po drodze
potykając się o własne nogi. Będąc w dalszym ciągu w amoku, wyszedł na korytarz
i rozejrzał się dookoła siebie. Nie mógł uwierzyć, że Braun, który zawsze go
wspierał i był jego mentorem od samego początku przygody z koszykówką, teraz
odwrócił się od niego i zawiązał sojusz z największym wrogiem Justina. Chłopak
wziął kilka głębokich wdechów i podszedł do swojej szafki, z której wyjął
plecak i kilka zeszytów. Czuł się beznadziejnie, zupełnie, jakby ktoś wypruł z
niego wszelkie emocje. Był taki pusty, przez chwilę wydawało mu się nawet, że
przestał żyć.
- Wszystko w porządku? – zapytał
stojący obok Biebera średniego wzrostu blondwłosy chłopak. Justin popatrzył na
niego nieprzytomnym wzrokiem i kiwnął głową. – Mówię do ciebie od kilku dobrych
minut, a ty stoisz i gapisz się na drzwiczki, jak zahipnotyzowany.
- Sorry, po prostu… - zaczął
szatyn, jednak w ostatnim momencie powstrzymał się przed żaleniem się swojemu
kumplowi. – Ech, co u ciebie? – spytał, uśmiechając się półgębkiem.
Popatrzył na przyklejone do
metalowych drzwiczek liście klonowe i nagle wspomnienia powróciły. W Kanadzie
był kimś o wiele ważniejszym, niż w tym przeklętym Denver. Miał swoje pasje,
marzenia i cudowną dziewczynę u boku. Tutaj to wszystko straciło sens.
- W sumie to wyśmienicie! –
powiedział zachwycony Christian, poruszając zabawnie brwiami, co dało Justinowi
do zrozumienia, że wymarzona dziewczyna kumpla nareszcie zechciała się z nim
umówić. – Może przejdziesz się z nami na imprezę? Wybieramy się do Playhouse.
- Nie wiem, nie mam głowy do
imprezowania – wymruczał posępnie i oparł się plecami o szafki. Chris spojrzał
pytająco na szatyna i zmarszczył mocno czoło. – Ten sukinsyn nagadał Braunowi,
że groziłem mu śmiercią, a z kolei Braun poszedł z tym do dyrektora.
Prawdopodobnie wywalą mnie z drużyny.
- Chyba żartujesz! – wykrzyknął Meyer,
zdając sobie doskonale sprawę z tego, że jeśli wyrzucą Justina, to z najlepszej
drużyny, staną się tą najgorszą. – Nie zamierzasz nic z tym zrobić? Przecież
trzeba dojechać tego śmiecia! Bieber, ty mnie nawet nie wkurzaj! Co się stało z
tym kolesiem, który był zdolny do wszystkiego, byleby tylko osiągnąć swój cel?
- Masz rację – mruknął szatyn,
gryząc dolną wargę. – Trzeba pozbyć się przeszkody.
3
Pomógł czterolatce wysiąść z
samochodu i po zamknięciu wszystkich drzwi, ruszył w stronę wejścia do
supermarketu, całkowicie zapominając o czekającej na niego przy mustangu
Jazmyn. Dopiero słysząc jej żałosne nawoływania, zatrzymał się w połowie drogi
i skinął głową na siostrę, by się pospieszyła. Dziewczynka podbiegła do niego i
chwyciła nieśmiało za rękę, jednak Justin wyszarpał się z jej delikatnego
uścisku i wsunął dłonie do kieszeni osuwających się z bioder spodni.
- Ja idę na dział z warzywami, a
ty śmigaj wybrać sobie słodycze – powiedział oschle chłopak, biorąc do ręki
koszyk. Jazzy wybrała mały wózek przeznaczony specjalnie dla dzieci i nie
czekając na brata, pognała w stronę działu ze słodyczami. – Pan każe, sługa
musi – wymruczał pod nosem, odprowadzając siostrę wzrokiem.
Nucąc w myślach piosenkę, ruszył
w stronę działu warzywnego. Z tylnej kieszeni czarnych rurek wyjął kartkę i
zaczął wrzucać do koszyka produkty, które znajdowały się na stworzonej przez
Pattie liście zakupów. Rozejrzał się dookoła i momentalnie zatrzymał wzrok na
stojącej niedaleko blondynce, która właśnie wybierała ze skrzynki pomidory. Uśmiechnął
się pod nosem i dorzucając do koszyka ananasa, podążył w stronę dziewczyny. Bez
słowa objął wolną ręką jej talię i złożył na szyi czuły pocałunek.
- Bieber, ty kretynie! –
krzyknęła wystraszona Missy, spoglądając przez ramię na uśmiechającego się do
niej chłopaka. – Prawie zawału przez ciebie dostałam!
- O to chodziło – zaśmiał się pod
nosem i odwrócił dziewczynę przodem do siebie. Nim zdążyła cokolwiek jeszcze
dodać, wpił się w jej usta, rozchylając wargi swoim językiem. Po chwili odsunął
się od Missy i uśmiechnął się niej zadziornie. – Może wyskoczmy w weekend na
imprezę?
- Wszystko z tobą w porządku?
Rano traktowałeś mnie z buta, później w ogóle się nie odzywałeś, a teraz mnie
całujesz? – odpowiedziała oburzona dziewczyna, zakładając ręce na biuście.
Justin przewrócił oczami i wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem. – Nie
jestem zabawką, Bieber. Nie możesz ot tak sobie do mnie przychodzić, kiedy masz
chcice, a inna nie chce ci dać – powiedziała pewnym siebie tonem głosu i już
miała odejść w swoją stronę, kiedy chłopak złapał ją mocno za nadgarstek i
przyciągnął do siebie.
- Nie takim tonem – wysyczał jej
do ucha, ukradkiem rozglądając się dookoła, by upewnić się, czy nikt na nich
nie patrzy. – Będę cię traktował tak, jak mi się to podoba, rozumiesz? Jeśli
będziesz grzeczna, to nic ci się nie stanie. Chyba nie chcesz skończyć jak
Marcus, prawda? – uśmiechnął się kpiąco, widząc jej przerażone spojrzenie.
- Co mu zrobiłeś?
- Jeszcze nic, ale uwierz, że nie
poznasz swojego brata – dodał na koniec i musnąwszy ustami policzek blondynki,
odszedł w stronę działu ze słodyczami.
Właśnie tam miał się spotkać z
Jazzy, która zawsze wybiera smakołyki przez kilkanaście minut, bo nie może się
zdecydować, czy woli mleczną czekoladę, czy może z dodatkiem orzechów. Niestety
ku zaskoczeniu Justina, nigdzie nie było jego młodszej siostry, co w sumie mu
nie przeszkadzało. Wiedział jednak, że matka by go zabiła, jeśli wróciłby do
domu bez Jazmyn. Przeszedł pomiędzy regałami i widząc swoją siostrę na dziale z
nabiałem, odetchnął z ulgą. W pewnym momencie Jazzy wzięła do ręki butelkę z
mlekiem i widocznie źle ją chwyciła, bo naczynie spadło na podłogę i rozbiło
się z hukiem, zalewając posadzkę białym płynem. Justin szybko podbiegł do
czterolatki, z ledwością powstrzymując się przed krzyknięciem na nią.
- Teraz to posprzątaj! –
powiedział zdenerwowany, patrząc z góry na Jazzy, w której oczach pojawiły się
łzy. – Już! Nie zamierzam świecić za ciebie oczami!
- Ale… - wyszlochała dziewczynka,
nie wiedząc, co zrobić – czym mam to wytrzeć?
- W dupie to mam – syknął
wściekły Justin, wzruszając ramionami. – Swoją koszulką – dodał i odszedł w
stronę kas, zostawiając siostrę na pastwę losu.
Spojrzał na nią przez ramię i z
ledwością powstrzymał śmiech, kiedy zobaczył, że Jazzy zdejmuje swoją ukochaną
koszulkę ze SpongeBobem i zaczyna wycierać nią mokrą podłogę. Stanął w kolejce
do kasy i gdy już była jego kolej, poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się
i stanął twarzą w twarz ze zdenerwowaną ekspedientką, która przyprowadziła do niego
zapłakaną czterolatkę.
- Jazzy! Wszędzie cię szukałem! –
powiedział spanikowany chłopak, kucając naprzeciwko siostry. Obejrzał ją
dokładnie z każdej strony i podniósł się pionu. – Dziękuję pani bardzo. Bałem
się, że będę musiał prosić ochroniarza o pomoc.
- Następnym razem miej na nią oko
– wymruczała posępnie kobieta i odeszła w swoją stronę.
Justin spojrzał z góry na
czterolatkę, która miała na sobie mokrą od mleka koszulkę i uśmiechnął się pod
nosem, nie mogąc uwierzyć, że ta gówniara robi, co tylko jej rozkaże.
- Piśnij mamie choć słówko o tym,
co się stało, a pożałujesz – powiedział, kiedy wychodzili ze sklepu. –
Rozumiemy się? – spojrzał na siostrę, zatrzymując się przy samochodzie. Ona
tylko skinęła głową i pociągnęła cicho nosem. – A teraz nie becz, bo wyglądasz,
jak kupa nieszczęścia. – dodał, wyjmując z kieszeni spodni paczkę chusteczek.
Podał ją Jazzy i pomógł jej wsiąść do samochodu. Zapiął pas przy foteliku i
upewniając się, że siostra jest bezpieczna, zamknął drzwi i sam zajął miejsce
za kierownicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz