Czasami wystarczy kilka
centymetrów, by stracić wszystko to, nad czym tak długo pracowałeś. Często
przegrywasz, nie obliczając dokładnie, jak długo piłka będzie wisieć w
powietrzu, zanim zatoczy się po obręczy i wpadnie do kosza, a tablica doliczy
twojej drużynie dwa dodatkowe punkty przed gwizdkiem obwieszczającym koniec
trzeciej kwarty. Zastanawiasz się, jak to jest, że jeden oddech więcej
przedłuża czas oddania rzutu o te milisekundy, a twój zespół traci piłkę i
przegrywa spotkanie. Czasami biegasz, przekrzykując szalejącą na parkiecie
pozostałą dziewiątkę zawodników, z których każdy chce dostać możliwość rzucenia
do kosza.
Ale czy o to chodzi w koszykówce?
Dla ciebie jest ona wszystkim,
wyznacznikiem życia i to na tej dyscyplinie sportu opierasz swoje plany,
podtrzymujesz się, skaczesz i trafiasz, by po meczu usłyszeć, że jako kapitan
jesteś najlepszy i nie ma ci równych. Reszta zawsze pozostawała w tyle,
każdorazowo byłeś wyżej niż pozostali członkowie drużyny i szczyciłeś się, bo
wiedziałeś, że te słowa nie idą na wiatr, że każda pochwała jest dla ciebie
nowym schodkiem do drogi na wierzchołek, za który obrałeś sobie spełnienie
najskrytszych marzeń. Jakie są twoje? Takie jak każdego innego koszykarza,
prawda? Możliwość gry w jednej z drużyn najlepszej na świecie ligi
koszykarskiej NBA. Ale czy tylko? Dla ciebie nie liczy się sama świadomość, że
byłbyś wyżej niż inni, bo przecież o tym doskonale wiesz od zawsze. Drużyna bez
ciebie nie istnieje, to ty ją tworzysz, kreujesz i udoskonalasz często o wiele sprawniej
niż trener. Chcesz być wzorem dla innych; szerzyć postawę, której inni by ci
zazdrościli, której chcieliby się od ciebie uczyć, mając przy tym świadomość,
że ich ideał na zawsze już będzie niedościgniony, choć oni mimo wszystko
chcieliby trwać w tym lepszym świecie, jaki twoje zachowanie i znajomość gry by
im stworzyły.
Pamiętasz, jak zaczynałeś?
Byłeś nikim na boisku dla innych
zawodników, którzy pierwszy raz w życiu widzieli cię na oczy. Dopiero z każdym
kolejnym treningiem i wygranymi meczami utwierdzałeś ich w przekonaniu, że
warto ci zaufać na parkiecie, że podana do ciebie piłka zawsze znajdzie się w
obręczy tuż przez gwizdkiem kończącym spotkanie. Kiedy zrozumieli, że to ty
ustalasz zasady i poszerzasz też ich własne horyzonty, powierzyli ci się
bezgranicznie, nie mając nawet pojęcia o tym, że mógłbyś to wykorzystać. Nie
mieli wyjścia, ale jednak żaden z zawodników nawet teraz nie żałuje, że
pozwolił ci zawładnąć swoimi umiejętnościami, które ustawiłeś pod własne
upodobania, by to tobie grało się lepiej. Gdy krzyczysz tutaj!, masz
świadomość, że zaraz dostaniesz w ręce piłkę, którą należy sprawnie przerzucić
nad ramieniem przeciwnika, okiwać dwójkę stojącą w trumnie i odbić się od
parkietu, robiąc przy tym widowiskowy zwód pod kolankiem, po czym - za pomocą
lay up’u - podrzucić piłkę, która bezwładnie wpada do siatki, nie stykając się
nawet z obręczą.
Nadal uważasz się za mistrza,
tak? To dobrze. O sobie trzeba przecież wiedzieć najwięcej, a już na pewno
wszystko to, co jasno opisuje twoje umiejętności.
Ścierając koszulką ściekający po
twarzy pot, zszedł z boiska razem z pozostałymi chłopakami z drużyny, nawet nie
zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Chciał po prostu osiągnąć
postawiony cel, jakim było dostanie się do szatni. Czując przyspieszone bicie
serca, wziął kilka głębokich wdechów i spojrzał na idącego obok niego
blondwłosego chłopaka. Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle i
za nic nie chciały wydostać się na zewnątrz. Ponownie starł z czoła kropelki
potu i nareszcie przekroczył próg szatni, w której panowała straszna duchota.
Justin podszedł do swojej szafki i z najwyższej półki wyjął łańcuszek, który
zdjął tuż przed meczem, by przypadkiem nie uległ uszkodzeniu. Kiedy wisiorek
opadł delikatnie na spocony tors chłopaka, szatyn usiadł na ławce i spojrzał na
krzątających się po pomieszczeniu chłopaków.
- Niezły mecz…
- Widziałeś Dawsona? Niezły faul!
- Dokładnie! Powinien usiąść na
dupie i na ławce spędzić resztę meczu!
- Ten skur…
- Gdzie moja frotka?!
Krzyki chłopaków sprawiły, że
poczuł przeraźliwy ból głowy, który zaczął promieniować w stronę szyi i
kręgosłupa. Przez chwilę wydawało mu się, że jest sparaliżowany. W ostatnim
momencie złapał upadającą na ziemię butelkę z wodą mineralną i opierając głowę
o kant szafki, przymknął powieki, starając się zapanować nad własnym
organizmem, który zaczynał wymykać mu się spod kontroli.
- Just, wszystko w porządku? –
zapytał przejęty blondwłosy chłopak, kładąc dłoń na spoconym ramieniu kolegi.
Szatyn otworzył oczy i popatrzył
nieprzytomnym wzrokiem na pochylającego się nad nim blondyna. Niemrawo skinął
głową i podniósł się z ławki, ignorując wirujący wokół niego pokój. Przymknął
powieki i ponownie wziął kilka głębokich wdechów, mając nadzieję, że to mu w
czymś pomoże. Oparł się dłonią o szafkę i zagryzł zęby na dolnej wardze. Czując
metaliczny posmak krwi, przejechał koniuszkiem języka po ustach i spojrzał na
stojącego obok niego blondyna.
- Wyglądasz, jak trup –
powiedział chłopak i kiedy Justin uśmiechnął się krzywo, wzruszył tylko
ramionami, po czym odszedł do grupki zawodników, którzy omawiali w dalszym
ciągu mecz, komentując przy okazji dobre zagrania i te gorsze, które należy
koniecznie poprawić.
Justin stał przez chwilę w
bezruchu, starając się zapanować nad szybko walącym w piersi sercem i
niespokojnym oddechem. Już nawet liczenie do dziesięciu nic nie pomogło.
Przejechał dłonią po mokrym od potu czole i sięgnął po wiszący na haczyku w
szafce ręcznik, którym zamierzał wytrzeć wilgotne ciało. Nim jednak materiał
znalazł się w jego dłoni, poczuł, jak nogi się pod nim uginają, a przed oczami
pojawiają się mroczki.
- Wszystko w porządku?
Popatrzył zamglonymi oczami na
stojącego obok blondyna i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, powoli osunął się po
szafce i z hukiem upadł na twardą posadzkę. Była tak przyjemnie chłodna, pomimo
panującego w pomieszczeniu gorąca i unoszącego się w powietrzu nieprzyjemnego
zapachu potu wymieszanego z różnymi rodzajami męskich dezodorantów. Widział,
jak przez mgłę otaczających go chłopaków i pochylającego się nad nim trenera.
Każdy coś wykrzykiwał, jednak Justin nie zrozumiał nawet słowa. Czuł przyjemny
powiew świeżego powietrza, gdy ktoś otworzył okno i drzwi prowadzące na
korytarz.
- Just, zostań z nami! Otwórz
oczy! – krzyczał mężczyzna, przecierając twarz chłopaka zamoczonym w zimnej
wodzie ręcznikiem. – Pogotowie zaraz przyjedzie. Jeszcze chwila.
- Nie… Nie chcę – wyszeptał
drżącym głosem na wpółprzytomny Justin, odsuwając od twarzy mokry ręcznik, od
którego zaczęło mu być niedobrze. – Zawieźcie mnie do domu…
OO zapowiada się fajnie ;p
OdpowiedzUsuń