piątek, 20 lipca 2012

Prolog

Czasami wystarczy kilka centymetrów, by stracić wszystko to, nad czym tak długo pracowałeś. Często przegrywasz, nie obliczając dokładnie, jak długo piłka będzie wisieć w powietrzu, zanim zatoczy się po obręczy i wpadnie do kosza, a tablica doliczy twojej drużynie dwa dodatkowe punkty przed gwizdkiem obwieszczającym koniec trzeciej kwarty. Zastanawiasz się, jak to jest, że jeden oddech więcej przedłuża czas oddania rzutu o te milisekundy, a twój zespół traci piłkę i przegrywa spotkanie. Czasami biegasz, przekrzykując szalejącą na parkiecie pozostałą dziewiątkę zawodników, z których każdy chce dostać możliwość rzucenia do kosza.
Ale czy o to chodzi w koszykówce?
Dla ciebie jest ona wszystkim, wyznacznikiem życia i to na tej dyscyplinie sportu opierasz swoje plany, podtrzymujesz się, skaczesz i trafiasz, by po meczu usłyszeć, że jako kapitan jesteś najlepszy i nie ma ci równych. Reszta zawsze pozostawała w tyle, każdorazowo byłeś wyżej niż pozostali członkowie drużyny i szczyciłeś się, bo wiedziałeś, że te słowa nie idą na wiatr, że każda pochwała jest dla ciebie nowym schodkiem do drogi na wierzchołek, za który obrałeś sobie spełnienie najskrytszych marzeń. Jakie są twoje? Takie jak każdego innego koszykarza, prawda? Możliwość gry w jednej z drużyn najlepszej na świecie ligi koszykarskiej NBA. Ale czy tylko? Dla ciebie nie liczy się sama świadomość, że byłbyś wyżej niż inni, bo przecież o tym doskonale wiesz od zawsze. Drużyna bez ciebie nie istnieje, to ty ją tworzysz, kreujesz i udoskonalasz często o wiele sprawniej niż trener. Chcesz być wzorem dla innych; szerzyć postawę, której inni by ci zazdrościli, której chcieliby się od ciebie uczyć, mając przy tym świadomość, że ich ideał na zawsze już będzie niedościgniony, choć oni mimo wszystko chcieliby trwać w tym lepszym świecie, jaki twoje zachowanie i znajomość gry by im stworzyły.
Pamiętasz, jak zaczynałeś?
Byłeś nikim na boisku dla innych zawodników, którzy pierwszy raz w życiu widzieli cię na oczy. Dopiero z każdym kolejnym treningiem i wygranymi meczami utwierdzałeś ich w przekonaniu, że warto ci zaufać na parkiecie, że podana do ciebie piłka zawsze znajdzie się w obręczy tuż przez gwizdkiem kończącym spotkanie. Kiedy zrozumieli, że to ty ustalasz zasady i poszerzasz też ich własne horyzonty, powierzyli ci się bezgranicznie, nie mając nawet pojęcia o tym, że mógłbyś to wykorzystać. Nie mieli wyjścia, ale jednak żaden z zawodników nawet teraz nie żałuje, że pozwolił ci zawładnąć swoimi umiejętnościami, które ustawiłeś pod własne upodobania, by to tobie grało się lepiej. Gdy krzyczysz tutaj!, masz świadomość, że zaraz dostaniesz w ręce piłkę, którą należy sprawnie przerzucić nad ramieniem przeciwnika, okiwać dwójkę stojącą w trumnie i odbić się od parkietu, robiąc przy tym widowiskowy zwód pod kolankiem, po czym - za pomocą lay up’u - podrzucić piłkę, która bezwładnie wpada do siatki, nie stykając się nawet z obręczą.
Nadal uważasz się za mistrza, tak? To dobrze. O sobie trzeba przecież wiedzieć najwięcej, a już na pewno wszystko to, co jasno opisuje twoje umiejętności.
Ścierając koszulką ściekający po twarzy pot, zszedł z boiska razem z pozostałymi chłopakami z drużyny, nawet nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Chciał po prostu osiągnąć postawiony cel, jakim było dostanie się do szatni. Czując przyspieszone bicie serca, wziął kilka głębokich wdechów i spojrzał na idącego obok niego blondwłosego chłopaka. Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle i za nic nie chciały wydostać się na zewnątrz. Ponownie starł z czoła kropelki potu i nareszcie przekroczył próg szatni, w której panowała straszna duchota. Justin podszedł do swojej szafki i z najwyższej półki wyjął łańcuszek, który zdjął tuż przed meczem, by przypadkiem nie uległ uszkodzeniu. Kiedy wisiorek opadł delikatnie na spocony tors chłopaka, szatyn usiadł na ławce i spojrzał na krzątających się po pomieszczeniu chłopaków.
- Niezły mecz…
- Widziałeś Dawsona? Niezły faul!
- Dokładnie! Powinien usiąść na dupie i na ławce spędzić resztę meczu!
- Ten skur…
- Gdzie moja frotka?!
Krzyki chłopaków sprawiły, że poczuł przeraźliwy ból głowy, który zaczął promieniować w stronę szyi i kręgosłupa. Przez chwilę wydawało mu się, że jest sparaliżowany. W ostatnim momencie złapał upadającą na ziemię butelkę z wodą mineralną i opierając głowę o kant szafki, przymknął powieki, starając się zapanować nad własnym organizmem, który zaczynał wymykać mu się spod kontroli.
- Just, wszystko w porządku? – zapytał przejęty blondwłosy chłopak, kładąc dłoń na spoconym ramieniu kolegi.
Szatyn otworzył oczy i popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na pochylającego się nad nim blondyna. Niemrawo skinął głową i podniósł się z ławki, ignorując wirujący wokół niego pokój. Przymknął powieki i ponownie wziął kilka głębokich wdechów, mając nadzieję, że to mu w czymś pomoże. Oparł się dłonią o szafkę i zagryzł zęby na dolnej wardze. Czując metaliczny posmak krwi, przejechał koniuszkiem języka po ustach i spojrzał na stojącego obok niego blondyna.
- Wyglądasz, jak trup – powiedział chłopak i kiedy Justin uśmiechnął się krzywo, wzruszył tylko ramionami, po czym odszedł do grupki zawodników, którzy omawiali w dalszym ciągu mecz, komentując przy okazji dobre zagrania i te gorsze, które należy koniecznie poprawić.
Justin stał przez chwilę w bezruchu, starając się zapanować nad szybko walącym w piersi sercem i niespokojnym oddechem. Już nawet liczenie do dziesięciu nic nie pomogło. Przejechał dłonią po mokrym od potu czole i sięgnął po wiszący na haczyku w szafce ręcznik, którym zamierzał wytrzeć wilgotne ciało. Nim jednak materiał znalazł się w jego dłoni, poczuł, jak nogi się pod nim uginają, a przed oczami pojawiają się mroczki.
- Wszystko w porządku?
Popatrzył zamglonymi oczami na stojącego obok blondyna i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, powoli osunął się po szafce i z hukiem upadł na twardą posadzkę. Była tak przyjemnie chłodna, pomimo panującego w pomieszczeniu gorąca i unoszącego się w powietrzu nieprzyjemnego zapachu potu wymieszanego z różnymi rodzajami męskich dezodorantów. Widział, jak przez mgłę otaczających go chłopaków i pochylającego się nad nim trenera. Każdy coś wykrzykiwał, jednak Justin nie zrozumiał nawet słowa. Czuł przyjemny powiew świeżego powietrza, gdy ktoś otworzył okno i drzwi prowadzące na korytarz.
- Just, zostań z nami! Otwórz oczy! – krzyczał mężczyzna, przecierając twarz chłopaka zamoczonym w zimnej wodzie ręcznikiem. – Pogotowie zaraz przyjedzie. Jeszcze chwila.
- Nie… Nie chcę – wyszeptał drżącym głosem na wpółprzytomny Justin, odsuwając od twarzy mokry ręcznik, od którego zaczęło mu być niedobrze. – Zawieźcie mnie do domu…
Później nie było już nic.




1 komentarz: